Jest! Nareszcie jest! Guinness puszkowy na półkach polskich sklepów. Wreszcie jesteśmy w Europie!
Puby, w których można napić się beczkowej wersji napoju bogów ciemności nie ma zbyt wiele w naszym kraju. Co dopiero jego puszkowa wersja. Tymczasem wreszcie ktoś ruszył głową i w hipermarketach zagościły czteroraki.
Puszkowego Guinnessa przywieziono mi kiedyś z Irlandii. Co czyniło tą jedną jedyną puszkę tak wyjątkową? Słyszałem, o zagadce jaką jest kulka wypełniona azotem zamieszczona w środku. Jej zadaniem jest utrzymanie jak najdłużej gęstej piany. Dopiero otwarcie puszki, wlanie do kufla ciemnej, boskiej cieczy odkryło niespodziankę do końca. To ciekawostka, która nie przytłacza tego co najważniejsze: smak puszkowego Guinnessa jest rewelacyjny! Nie wiele ustępuje swej beczkowej wersji.
Cieszę się, że teraz częściej niż przy okazji wyjazdów do Wrocławia, Krakowa czy Warszawy będę miał okazje poczuć ten wyjątkowy smak.
Pierwszego Guinnessa wypiłem w 1995 roku. Trudno nie zapamiętać tego charakterystycznego, wyjątkowego smaku. Swoisty rarytas, który stał się tym większy odkąd odebrano licencję w pubie, w którym debiutowałem jego degustacją. Tych lat trochę minęło, zmieniła się też sytuacja ekonomiczna i obecnie w każdym większym mieście można znaleźć pub z szyldem Guinness. Najbardziej godna polecenia z wszystkich dotychczasowych? Zdecydowanie wrocławski Guinness Pub. Tam naprawdę można poczuć irlandzki klimat. To doskonała przystań kiedy spaceruje się najładniejszym rynkiem w Polsce.
Od jego smaku i barwy bogowie ciemności wybrali go swym napojem. Siadajmy zatem przy jednym stole i wznieśmy kufle w górę: Niech żyje Guinness!
Z cyklu Znaki szczególne autora:
Ulubione piwo: Guinness