Non Opus Dei


The Quintessence (2006, Pagan)
Nie szukam muzyki dla siebie na pierwszych stronach gazet. Lubię znajdywać dźwięki, które zostają w mojej pamięci, do których wracam. Nie szukam oryginalności na siłę. Jeśli coś mi przypomina natarczywie twórczość innych grup wówczas rozstaje się z tymi dźwiękami. Jednym słowem musi być coś co przyciąga, nie daje zapomnieć. Niewątpliwie Non Opus Dei jest przypadkiem, który znalazł się w moim odtwarzaczu bez moich uslinych poszukiwań, skoro jednak znalazł się w okolicy grzechem było nie sprawdzić cóż takiego prezentuje sobą ta formacja na The Quintessence.
Czy to black metal? Wokale wskazywałyby na to, że blisko do tego gatunuku. Muzycznie jednak mamy już wyrwanie się z ram czerni co bez dwóch zdań jest na plus. Nie ma tu bezlitosnych galopad. Non Opus Dei postawił raczej na klimat swoich kompozycji. Nie jest to z pewnością tak rozbudowana forma jaką prezentuje chociażby Dimmu Borgir czy nawet Hermh. Nie mniej jednak dzięki selektywnemu brzmieniu płyta przyciąga uwagę. Być może zasługa w tym również niezbyt długich kompozycji (wyjątkiem przeszło siedmiominutowy The World Galactic Ceremony), ale i on nad zwyczaj dobrze się broni ciekawą aranżacją.
Słabe punkty? Wydaje mi się, że jednak gitary. One, obok barwy głosu, najbardziej nawiązują do blackowej konwencji. Nie jest to jednak bzyczenie komara przepuszczonego przez odkurzacz. Zresztą ujemność to mała, a retuszuje ją tym bardziej sekcja rytmiczna, w szczególności perkusja. Oczywiście zdarzają się galopady, od choćby w Nagiej Matrycy Życia I Śmierci, Das Ist Krieg, czy Gdy Imperium Upada, są to jednak zwarte, krótkie formy, które nie męczą swą nieskończonością. Więkoszość kompozycji posiada ciekawą strukturę rytmiczną co dodaje kolorytu płycie. By jednak nie było tak bardzo kolorowo wspomniany już głos poszarza te barwy. Sporo tekstów w języku polskim i co ciekawe również tutaj zachowana została czystość przekazu, że teksty są w miarę zrozumiałe.
Nie tylko polskojęzyczne teksty świadczyć mogą o tym, że zespół nie stara się zbytnio tworzyć dla europejskiej czy światowej kariery. The Quintessence nie odpycha, zaryzykowałbym nawet, że powstała z chęci tworzenia bez usilnego starania się udawadniania o swej wspaniałości i niepowtarzalności. Dzięki temu powstała płyta, która w swoim czasie znajduje miejsce w odtwarzaczu. Zatem jeśli przytłacza was już po n-tym przesłuchaniu rozmach wspomnianych Dimmu Borgir, czy Hermh, a ciągle wam mało mrocznych dźwięków warto mieć pod ręką Non Opus Dei.
___
Tekst z 2007