W sobotę pojawia się niepewność czy wystarczy dla dziecka leku (wypisywanego na receptę), podawanego regularnie co sześć godzin. W niedzielę popołudniu obawy się potwierdzają, braknie na nocną i poranną dawkę. Ruszam do apteki. Na miejscu pani farmaceutka nie zgadza się na sprzedaż bez recepty i kieruje mnie do pobliskiej izby przyjęć. Tam pani doktor w asyście siostry zakonnej kierują mnie do drugiego szpitala, na ostry dyżur. W siadam w auto i jadę. Bez skutecznie. Moja karta chipowa jest nie z tego miasta, w którym usiłuje zdobyć papierek umożliwiający mi zakup potrzebnego lekarstwa. Pozostaje Pogotowie Ratunkowe. Tam również zostaje odprawiony z kwitkiem. Wszystko dla tego, że formalności, które ustanowiły mądre głowy kiedyś tam w ministerstwie, są zbyt skomplikowane, a to sprawia niechęć do ich stosowania przez pracowników danej placówki. Wściekłość sięga zenitu, wyrażam swoją szczerą opinię i odwracam się na pięcie. Telefoniczna interwencja matki pociechy w aptece przynosi skutek. Wracam i dzięki życzliwości i dobrej woli pracownika apteki zdobywam lek. W poniedziałek dowożę receptę wypisaną w przychodni.
Płacę podatki, co miesiąc nie mała kwota idzie na wszelkie ubezpieczenia zdrowotne. Tylko pytam się poco?! Od lat widząc mój kwit z wypłaty budzi się we mnie liberalny pogląd o płaceniu za wykonaną usługę w przychodni zdrowia. System w jakim funkcjonuje służba rzekomo dbająca o zdrowie swoich obywateli to jedne wielkie nieporozumienie. Kto to stworzył, uchwalił i wdrożył w życie?! Żyje jeszcze? Pewnie tylko dla tego, że znając temat najlepiej wie jak obejść cały ten system.
Chcą pozbawić nas abonamentu telewizyjno-radiowego? Niech oddadzą nam również pieniądze, które co miesiąc odprowadzane są na tą skorumpowaną, zniechęconą do swoich obowiązków służbę. Przynajmniej do czasu aż potencjalny obywatel, płacący podatki, traktowany będzie nie tyle z szacunkiem, co raczej jako człowiek, którego życie i zdrowie są najważniejsze. Dziś tak nie jest. Póki co to system złodziejstwa, okradający podatników nie dający w zamian nic co dałoby poczucie bezpieczeństwa i pewności, że w razie potrzeby można liczyć na człowieka w białym fartuchu. Człowieka? Przynajmniej z wyglądu go przypomina. W rzeczywistości również dobrze mógłby pracować na tokarce, czy kopać doły. Chociaż nie, nie warto obrażać ludzi, którzy w pocie czoła pracują również na tych, którzy zgodnie z swoimi przysięgami zobowiązali się służyć im, w trosce o ich zdrowie. Niestety, w rzeczywistości przekraczając drzwi szpitala stajemy się produktem, takim samym jak każda inna rzecz przeznaczona do naprawy. Przy odrobinie szczęścia uda się nam wyjść z tego serwisu o własnych siłach. Jeśli nie, to na nich nie zrobi to żadnego wrażenia. Bowiem brak człowieczeństwa to główna cecha białych fartuchów, kierujących się bezmyślnie drogą formalności. Wyjątki? Istnieją, są to tak zwani znajomi lekarze.