Helloween


Walls Of Jericho (1985, Noise)
W swoim czasie okładka zdobiąca tą płytę (obok np. okładek Iron Maiden) robiła wielkie wrażenie. Muzyka bliska temu co zapanowało na brytyjskich wyspach na początku lat ’80-tych. Melodyjnie, ale z pazurem. No i ten hymn Heavy Metal (Is The Law)… Wszyscy razem, głośno!!

Keeper Of The Seven Keys part 1 (1987, Noise)
Rozwinięcie Walls Of Jericho. Na miejscu wokalisty Micheal Kiske z głosem dosyć oryginalnym i rozpoznawalnym, natomiast na scenie łudząco przypominającym Bruce Dickinsona z Iron Maiden. Zresztą sama muzyka również przypomina dokonania Steve Harrisa i jego kompanów, choć nie można zarzucić Niemcom ślepego zrzynania. Pojawiają się tu własne pomysły. Pomysły, które sprawiły, że płyty tej słucha się z ogromną przyjemnością.

Keeper Of The Seven Keys part 2 (1988, Noise)
Po wydaniu tej płyty Kai Hansen, ówczesny lider Helloween, wypowiadał się, że w końcu grają tak jak trzeba. Faktem jest, że od pierwszej części druga jest lepsza brzmieniowo. Ciekawych pomysłów w samej grze też więcej. To wszystko czyni dwójkę ciut lepszą, a obie części najwybitniejszymi dziełami czystego heavy metalu nagranym przez muzyków nie pochodzących z Wielkiej Brytanii. Trzeba znać.

Live In The U.K. (1989, Noise)
Napisze tak – to niedoceniona płyta koncertowa. Kto ją ma ten ją docenia, kto nie ma – niech żałuje. Można ją spokojnie postawić obok takich dzieł nagranych na żywo jak Live After Death Iron Maiden i Unleashed In The East – Made In Japan Judas Priest. Żywioł i spontaniczność oraz ogromna radość z grania. Naprawdę warto zdobyć ten materiał.

Pink Bubbles Go Ape (1991, EMI)
Czy prawdą jest jakoby Micheal Kiske pociągnął wszystkich we własną wizję dalszego repertuaru grupy? A może wszyscy razem postanowili zwolnić przynajmniej muzykę (bo kariera parła do przodu w najlepsze). Mnie słucha się tej płyty z nieukrywaną przyjemnością. Ale może to sentyment. Nie ważne, każdy ma prawo do własnego zdania.
___
Tekst z 2001

Masters Of The Rings (1994, Raw Power)
Jest kryzys. Płyta miałka, jałowa, bezpłciowa, bez ducha, bez emocji. Nagrana zapewne z dobrym zamiarem, ale to czas okazuje się w tym przypadku bezwzględny. Mając inne krążki Helloween nie oszukujmy się każdy sięgnie z przyjemnością po inny tytuł niż Masters Of The Rings. Tej płyty można nie znać.

The Time Of The Oath (1996, Raw Power)
Ta płyta śmierdzi mi chłodną kalkulacją. Wystarczy spojrzeć na okładkę i już wiadomo dokąd próbuje zmierzać tym razem zespół. Bez przekonania. Pewnie wielu sprawili radość, ale po co wskrzeszać to co już odeszło? I to w dodatku w niezbyt udanym stylu. Niestety zespół ma problem, choć na pierwszy słuch ucha wydawało by się, że jest odwrotnie. Wsłuchując się jednak coraz bardziej w tą płytę coraz mniej chce się jej słuchać.
___
Tekst z 2002

Better Than Raw (1998, Raw Power)
Kiedyś się musi udać. Na Better Than Raw udało się na pewno. Czas i miejsce? Miejsce na pewno (Spodek ’98). I Can, Time, czy poprzedzony świetną introdukcją Deliberatery Limited… utwór Push. Reszta nie gorsza. Świeżo i w końcu z pasją jaką na długi długi okres zespół zatracił. Jest dobrze i oby pozostało jak najdłużej.
___
Tekst z 2001

Metal Jukebox (1999, Raw Power)
Cios za ciosem musi iść. A żeby znów nie zepsuć czegoś własnymi kompozycjami zespół nagrał obce kompozycje we własnych interpretacjach. Kiedy z prasy dowiedziałem się jakich wykonawców utwory zespół nagrał zastanawiałem się czy to aby nie podłapanie pomysłu od ich konkurencji (jak najbardziej zdrowej) – Gamma Ray, która na Powerplant zamieściła kompozycje It’s A Sin (pamiętacie taki program w TV Bliżej Świata i melodię z pokazywanych tam pokazów mody? to właśnie o ów utwór chodzi). Obawy rozmyły się wraz z pierwszymi taktami. Zespół przyprawił 11 kompozycji własnym, wyszedł mu ciekawy krążek. Idziecie na imprezę gdzie będą starzy i młodzi? Nie zapomnijcie zabrać ze sobą Metal Jukebox!

The Dark Ride (2000, Nuclear Blast)
I co pan na to powie proszę pana? Niemieckie Turbo? Dlaczego by nie, jednakże o ile poznaniacy przyzwyczaili nas już do skakania z kwiatka na kwiatek to w przypadku Helloween ów krok wydaje się co najmniej szokujący. Jasne nie jest aż tak źle, żeby nie odnaleźć tu żadnych starych patentów, za przykład niech świadczy fakt iż płyta była promowana balladą (wywołującą nie mały uśmieszek na twarzy) – If I Could Fly, co uważam ruchem zbyt mało pomyślanym (i doskonałym dowodem na to, że jednak, mimo zapewnień kilku osób, Nuclear Blast nie tylko dla samej muzyki wydaje płyty). Kazik śpiewał kiedyś eksperyment wykonany lecz niestety nie udany i pomimo kilku staro stylowych melodii sama muzyka znów w wykonaniu Helloween nie zachwyca. A szkoda.
___
Tekst z 2002

Rabbit Don’t Come Easy (2003, Nuclear Blast)
Czytam wywiady udzielone przez muzyków Helloween dotyczące najnowszej płyty. Prawie w każdym pojawiają się komentarze do poprzedniej płyty. Można podziwiać Helloween za jedno – za szczerość, ale nie w kontekście muzyki, a wypowiedzi właśnie. Ilu bowiem przyzna otwarcie, że płyta powstała pod naciskiem wytwórni? Szkoda tylko, że do takich zwierzeń dochodzi w momencie kiedy na rynku jest już nowy album. Rodzi się pytanie ile jest szczerości w najnowszej płycie? Płyta kręci od pierwszych dźwięków. Wpada w ucho już po pierwszym przesłuchaniu i pozostaje tam. Trudno dziś napisać iż taka płyta powstała, bo poprzednia była niewypałem. To raczej oczywiste. Problem w tym, czy do takiego przekonania doszła firma, czy sami muzycy. Nie wątpię w ich profesjonalizm, ale czasami mam wrażenie, że on w rocku na starość zaczyna przeszkadzać. Zagramy wszystko i nikt się nie spostrzeże, że to ukartowane? Maszyna do robienia przeboi. Dla firmy jak znalazł. Dla fanów? Może jednak założyć klapki na oczy i osłuchiwać debiut i Keepery? Zapomnieć, że jeszcze istnieje zespół Helloween, który w końcu i tak wydaje kolejne wariacje na temat, który został już dawno wyczerpany. Robi to ku uciesze swojej wytwórni płytowej, która podpisując z nimi jeden ze swoich prestiżowych kontraktów musi teraz walczyć o zwrot kosztów z nawiązką. Nuclear Blast to zasłużona wytwórnia i nie przeczę nawet dziś ma w swym katalogu płyty godne polecenia. Płyt tych jednak nie należy szukać, w wyszczególnionych miejscach spisu. A może jest tak, że te lukratywne kontrakty są po to aby ta reszta mogła wydawać swoje godne polecenia płyty i całe to zapewnianie tych mega gwiazdek iż są z nimi całym sercem to tylko pic na wodę? Kwestia pozostawiam już do rozważenie tym, którzy interesują się muzyką nie tylko od strony dźwiękowej. A skoro już mowa o samej muzyce i Rabbit Don’t Come Easy to nie będzie wstydu jeśli za jakiś czas płyta okaże się sukcesem bez Waszego udziału. Grunt to być szczerym z samym sobą.
___
Tekst z 2003