Fałszywy pocałunek Judasza czyli Slayer ogłasza pożegnalną trasę


Final World Tour, Slayer, Lamb of God, Anthrax, Behemoth, Testament
Final World Tour, Slayer, Lamb of God, Anthrax, Behemoth, Testament, zdjęcie: plakat

W 2003 roku zespół Judas Priest ogłosił dobrą nowinę. Do składu powrócił Rob Halford. Mocy sprzedażowych wystarczyło na dekadę. W trakcie kryzysu twórczego, w 2014 roku grupa Judas Priest ogłosiła, że rusza w pożegnalną trasę koncertowa. Zrobił się szum i popłoch. Z kim chciał się pożegnać zespół działający i nagrywający nowe płyty do dnia dzisiejszego?

W 2018 roku podobny zabieg marketingowy postanowił wcielić w życie nieśmiertelny Slayer. Pytanie gdzie tkwi prawda w ich decyzji. Los nie rozpieszczał zespołu przez ostatnie lata. Śmierć gitarzysty Jeffa Hanemanna, kolejne odejście Dave Lombardo i co tu kryć nie najlepsza forma kompozycyjna mogą stać się pretekstem.

Slayer to metal. Każdy czci, kocha, szanuje, by nie rzec wielbi. To bogowie, nawet jeżeli tacy w rzeczywistości nie istnieją. Ogłosili nie tak dawno skład trasy po Ameryce Północnej. Do tego line up nie potrzeba dodtakowych, tanich haseł. Na jednej scenie pojawi się Anthrax, Testament, Behemoth, Lamb Of God. Konkret.

Mówi się, o zmęczeniu Toma Arayi, u którego coraz częściej do głosu dochodzą problemy zdrowotne. Czy zespół Slayer naprawdę musi grać wielomiesięczne trasy? Nie wystarczy kilka setów dla zgłodnieniach wyznawców? Nie znam realiów współczesnego muzycznego show biznesu. Ale Slayer to Slayer.

Wielokrotnie powtarzałem, że Slayer co miał to nagrał. Nie oczekujmy od zasłużonych więcej, bo nie przyniesie to niczego prócz rozczarowania.

Być może to co pisze to bluźnierstwo. Sam jestem fanem i chce aby Slayer był nieśmiertelny zamiast chwytać się tanich sztuczek marketingowych. Nazwa może istnieć, pojawiać się od czasu do czasu na plakacie wielkiego festiwalu, ucieszyć zgłodniały tłum. Ale niech trwa.

Gdy grupa dorzuci kolejne daty tej „pożegnalnej trasy” rzucimy się na bilety, bo to ostatni raz gdy usłyszymy klasyki Slayera na żywo. A potem? Oby się nie okazało, że źle zinterpretowaliśmy słowa, że dziennikarze coś pokręcili, że nigdy nikt nie miał zamiaru niczego kończyć.