Bestial Devastation (1985, Cogumelo Records)
Morbid Vision (1986, Cogumelo Records)
Znajdą się tacy, którzy pierwsze produkcje Sepultury uznają za jedyne godne polecenia. Jeśli o mnie chodzi to stanę po drugiej stronie bardykady. Na Morbid Visions przyciąga mnie jedynie intro, a reszta to jedna z wielu podobnych siebie płyt w stylu ile fabryka dała, z odrobiną siarki rzecz jasna.
___
Tekst z 2002
Schizophrenia (1987, Cogumelo Records)
Jest na tej płycie perełka w postaci instrumentalnego utworu. To jakby zapowiedź takich kompozycji jak Kaiowas na Chaos AD. A reszta? Może i lepsza od poprzedniczki, ale cieszyć się należy, że zespół ma przed sobą jeszcze przynajmniej trzy godne uwagi, nie tylko fanów metalu, płyty.
Beneath The Remains (1989, Roadrunner)
Kiedy usłyszałem tą płytę stwierdziłem jedno – następcy Kreatora! Thrash z domieszką death metalu. Żywo i energicznie. Z pewnością wielu już wtedy wróżyło im świetlaną przyszłość. Kto to zrobił nie mylił się, ale jak tu się mylić kiedy to geniusze ta cała Sepultura!
Arise (1991, Roadrunner)
Ciąg dalszy rozwoju. Jeszcze lepsze połączenie thrasu z death metalem. Świetne kompozycje i coraz bardziej dający o sobie znać przejaw geniuszu w grze Igora na perkusji. Wg mnie to właśnie od tej płyty można mówić o Sepulturze jako o jednej z najważniejszych grup w dziejach ciężkiego rocka.
Chaos A.D. (1993, Roadrunner)
Dzieło skończone. Doskonałe! Od pierwszego do ostatniego utworu. Nie wielu się to udało, ale Sepulturze się poszczęściło. Według mnie (choć obym się mylił!) nic lepszego już nie nagrają. Można się znów zastanawiać ile w tym kalkulacji, a ile spontaniczności tylko poco?! Włączasz płytę i odlatujesz! Nie? Bo nie włączyłeś Chaos A.D.! Trzeba posłuchać (i latać… miłego!).
Roots (1996, Roadrunner)
Spełnić moje oczekiwania jakie narosły po Chaos A.D.? A czy takie były? No właśnie, że ich nie było, bo poprzedniczka Roots to dzieło skończone. Czy można było zatem nagrać coś lepszego? Wielu powie, że tak też się stało. A ja? A ja powiem tylko tyle, że zespół rozwinął to co najlepsze. Dołożył niepotrzebne wrzaski, ale nie przeszkadza on aż tak bardzo zwłaszcza kiedy wsłuchać się w grę perkusji (Igor rulles!). No i riffy! Kto z Was nie nucił pod nosem (wcale nie mówię, że cicho) – Roots! Bloody roots!? Jeśli Was to nie wzięło to znaczy, że nie znacie tej płyty. Czas to nadrobić, oj czas, a potem to już tylko machanie głową i Roots! Bloody roots!
___
Tekst z 2001
Blood Rooted (1997, Roadrunner)
Przeróbki cudzych utworów, nie publikowane utwory plus kilka tracków z trasy promującej Chaos A.D. Takie zamknięcie rozdziału z udziałem Maxa. Jak dla mnie udany. W cudzych przeróbkach słychać rękę muzyków Sepultury, natomiast koncertowe utwory mają w sobie ogień i pazur. Są doskonałym dowodem na to, że Chaos A.D. to nie tylko killer w formie studyjnej, ale i wykonywany na żywo nic nie traci, a może i jeszcze zyskuje. Fajna uzupełnienie dyskografii i ostatnie wydawnictwo grupy godne polecenia na dzień dzisiejszy.
___
Tekst z 2002
Dante XXI (2006, SPV)
Mój kontakt z Brazylijczykami urwał się po Roots, ale wcale nie z powodu odejścia jednego z filarów, wokalisty, gitarzysty Maxa Cavalery. Nie akceptowałbym jego tak samo jak wrzasku generowanego przez gardło jego następcy Derricka Greena. Gdyby obaj, mowa także o Maksie, który powołał do życia Soulfly, pozostali przy stylu wydzierania się jaki jest na Chaos A.D., pewnie obie grupy miałyby stałego nabywce ich premierowych materiałów. W przypadku Sepultury tym to pewniejsze, że w zespole nadal pozostaje niekwestionowany mistrz perkusji Igor Cavalera. I tak od czasów Roots czytam o kolejnych płytach, które w końcu mają przywrócić zespół do pierwszej ligi. Jak jest okazja to posłucham i wykończony wrzaskiem Derricka nie wracam już więcej. Dochodzimy do roku 2006, powtarza się historia z hasłami o wielkim powrocie, raporty ze studia, wywiady, recenzje. Nie dziwi mnie już redaktorska jednomyślność, podchodzę do niej z rezerwą i staram się nie zawracać nią głowy. Do czasu jednak kiedy w moim odtwarzaczu ląduje składanka dołączona do kwietniowego numeru Teraz Rocka. Pierwsze przesłuchanie, kawałek za kawałkiem i w końcu wyświetlacz wskazuje liczbę 18. Utwór Convicted In Life rozpoczyna królewska kanonada Igora. Gitary wiele mu nie ustępują. Żywioł, którego nie zakłócają wrzaski Derricka. Zrobił mi się z tego power play i zacząłem słuchać tego prawie na okrągło. W końcu nadszedł czas sprawdzić całą Dante XXI.
Płyta oparta na pomyśle zaczerpniętym z Boskiej Komedii stanowi poniekąd concept album. Nie ma tu jednak pełnego przepychu kompozycji wydłużonych czasowo do granic wytrzymałości słuchacza. Krótkie zwarte formy, zaczynające się przyciągającym ucho wstępem by już po chwili pędzić jak torpeda. Nie udaje się jej zatrzymać nawet wokaliście, który nie odpuszcza i cały czas wydziera się w wniebogłosy. Z przyjemnością posłuchałbym tej płyty w wersji instrumentalnej. Wierzcie mi naprawdę byłoby czego. Pozbawieni plemiennych wpływów, Igor, Paulo i Andreas, w zwartym szyku, trochę pod dyktando tego pierwszego, stworzyli naprawdę sporo dobrej muzyki. Jako smaczki usłyszeć można instrumenty smyczkowe, m.in. Ostia i dęte na przykład w False. Nie ma tu mowy o nowatorstwie, co nie oznacza, że zalatuje to wszystko stęchlizną. Skojarzenia będą, ale to już nieuniknione w przypadku zespołów z takim bagażem doświadczeń. Od pierwszych taktów wiadomo, że to Sepultura.
Nie interesuje mnie zbytnio czy na tej grupie ciąży jakieś piętno. Dante XXI sprawia wrażenie płyty przemyślanej, ale nie koniecznie wykalkulowanej na komercyjny sukces. Od trafiła w swój czas. Nie zła, zwarta w swej formie, równa płyta jakiej chce się od czasu do czasu posłuchać.
___
Tekst z 2006;