Miałem pytać się o pana Sikorskiego.
Co tam u niego. Chłop (jakże trafne te reymontowskie określenie) nawiał z jednej partii do drugiej. Wiadomo kariera, trzeba być na wierzchu, a nie w głębi szamba. Jedna partia traci poparcie, druga zyskuje. Jesteś egoistą więc nie ma znaczenia co gdzie i jak. Byle zgrabnie, niezauważalnie, delikatnie. Udało się. Nowa legitymacja partyjna i dalej na szczyt. Coś to jednak nie idzie tak jak trzeba. Tam w się stara, tu się stara i okazuje się, że nawet ci od tej samej legitymacji wolą tego drugiego. Co jest?! Przecież poszedłem prowokacyjnym żartem i się sprawdził, media gadały, blogi pisały.
Pewien kwietniowy sobotni poranek.
Zamilkł. Z żałości? Partia usunęła go, być może chwilowo, w cień. Nagadałeś głupot boroku trzeba to przetrzymać. Smoczek w gębe i cicho sza. Siedzi sobie i myśli jak cholerny błąd popełnił. Może gdyby nie skakał z kwiatka na kwiatek byłby na liście kandydatów? Na pewno miałby większe szanse niż w tym POpularnym sondażowo ugrupowaniu. Nie podskakiwałbym tak szefowi. Medialne przepychanki buntu by uskuteczniał. Byle się działo, gadało i pisało.
Tylko rozgoryczenie staram się rozpoznać w nim. Domniemania, ze skeczem kabaretowym kończę, w którym to stwierdzenie, jakoby społeczność nie lubiła jegomościa upatrywana winna być w rodowodzie żony jego. Uśmiałem się dużo. I takiego kabaretowego Radosława życzę sobie. Nie koniecznie w sejmie i na szczęście, w pięciu najbliższych latach, słuchać orędzi jego nie trzeba. Przipadek?