Souls At Zero (1992, Alternative Tentacles)
Był czerwiec 1998. Na koncertowym bilecie obok takich moich guru jak Black Sabbath, czy grupy Helloween widniało logo Neurosis. Wstawiłem się pod bramami Spodka wcześniej. Kiedy dostałem się na salę grało Coal Chamber. Z rozspiski na bilecie wynikało jasno, że to jeszcze jeden zespół poprzedzający Sabbs, a występujący przed Neurosis. Skończyli grać ówcześni pupilkowie Sharon Ozbourne (żony Ozziego, menadżer i szefowa Ozzfestu) i nagle coś mi nie grało. Zamiast przygotowań do koncertu Neurosis zaczęto przygotowywać scenę do występu Helloween. Później dopiero z prasy dowiedziałem się, że jako pierwszy zagrał nasz Sweet Noise, a Neurosis nie uświadczono tego dnia wcale.
To jeden z tych zespół, których nazwa wymieniana jest w wywiadach przez muzyków innych grup, w recenzjach porównuje się do niej recenzowaną płytę. Neurosis jest oryginalnością samą w sobie, czyli czymś czego brakuje sporej ilości grup. Kiedy nadarzyła się okazja, nie zrezygnowałem z posłuchania choćby póki co tej jednej płyty.
Na Souls At Zero muzyka opiera się na klimacie, wręcz improwizacji. Nie dostępna dla uszu mass. Narastające napięcie, nagły krzyk wokalisty. Trzeba przysiąść, posłuchać uważniej. Nie raz, nie dwa, kilka razy. Kolejny wykonawca, który wymaga od słuchacza. Nie zmusza cię, jednak kiedy już zaczniesz słuchać wiec, że to początek czegoś nowego, szczególnego, być może intrygującego, ale to właśnie sprawi, że znów włączysz tą płytę i będziesz szukał w niej czegoś nowego.
___
Tekst z 2003