Koncert: Olaf Deriglasoff – 12.02.2006, Warszawa, klub Aurora


Czy coś mnie może jeszcze zdziwić? Widać tak. 12 lutego zaskoczyła mnie wielkość stołecznego klubu Aurora, w którym to Olaf Deriglasoff wraz z kolegami postanowił zaprezentować swoją solową płytę Produkt na żywo. Nie wiem czy zaważyła tutaj skromność, czy nie dowierzanie, że ktokolwiek oprócz znajomych może przyjść. Patrząc z boku na tych znajomych można było się poczuć jak ktoś przypadkowy na imprezie. Jestem pewny, że gospodarz wieczoru był w głębi duszy szczęśliwy z takiego wsparcia. Szkoda tylko, że wielu z nich nie potrafiła uszanować tego co działo się akurat na scenie.
Pomyślałem nawet przez chwile, że może tak ma być? Tylko ile szczerości w tych oklaskach? Proszę mi wybaczyć, ale wyglądało to tak jakby wiele z tych osób pojawiło się, bo nie wypadało nie być. Coś na styl jakiegoś wernisażu, czy innego spotkania na przykład w ambasadzie Mongolii na urodzinach jej gospodarza. To miało też swój urok, o którym za chwile, a kończąc ten długi wywód stwierdzam z całym przekonaniem, że spokojnie można było zorganizować ten koncert choćby w Proximie. Ci, których interesowałby bardziej barek niż muzyka spokojnie rozsiedliby się na krzesełkach, a dla tych, którzy przyszliby na koncert byłoby miejsce pod barierkami. I z pewnością byłoby ich więcej gdyby plakaty pojawiły się nie tylko w okolicach Powiśla gdzie mieści się klub Aurora.
Ściśnięci jak sardynki, w zaduchu (palenie w towarzystwie nadal trendy, niestety) około 21.30 usłyszeliśmy pierwsze takty Norwegii. Zaraz po niej Perełkę, której tekst, patrząc na zebranych wokół, zaczął nabierać dla mnie nowego znaczenia. Muzycznie, pomimo, że na scenie widzieliśmy jedną osobę więcej w stosunku do studyjnego tria, początek nie porwał. Zamiast spontaniczności i szaleństwa można było odnieś wrażenie, że muzycy starają się za wszelką cenę nie pomylić. Na szczęście nie trwało to długo, a bariera sztywności pękła wraz z Mario, Garwol i Ja. Od tego momentu wyniki na scenie zaczęły zwyżkować. Szło coraz sprawniej, choć kiedy około 23 muzycy schodzili ze sceny, po odegranym jednym bisie, daleki byłem od entuzjazmu. Było dobrze, ale jak na oczekiwana tylko dobrze.
Nie powinno skończyć się na sporadycznych koncertach. Szkoda by bowiem było aby ta muzyka pozostała w pamięci słuchaczy tylko z krążka CD. Pożyjemy, zobaczymy, a tym czasem wyjście na zewnątrz klubu Aurora pomimo zimna okazało się całkiem przyjemnym uczuciem.
___
Tekst z 2006;