Stołeczne Juwenalia z roku na rok rosną w siłę. Powstaje coraz więcej imprez i powoli trzeba dokonywać wyborów na jaki koncert się wybrać. Są też dobre strony, rosną bowiem szanse, że na darmowy koncert będzie szansa wejść nieco później niż przed planowanym rozpoczęciem imprezy. Dzieciniec Uniwersytetu Warszawskiego się nie rozciągnie, a jeśli nawet by się dał to 12 maja nie było takiej potrzeby.
Kiedy zmierzałem w jego kierunku coraz głośniej dawał znać o sobie Dezerter, który jako pierwszy wystąpił tego dnia. Słabe nagłośnienie próbowałem tłumaczyć sobie punkowym klimatem. Powiewy wiatru znosiły dźwięk. Raz było słychać wszystko, raz bębny i tak co chwila wyskakiwała jakaś niespodzianka dźwiękowa. Szkoda tym wielka iż muzyka Dezerter od dawna łamie schematy dwóch akordów. Zespół potrafi zagrać z czadem. Pomimo mojego spóźnienia usłyszałem jeszcze pokaźną część klasyków z Polską Złotą Młodzieżą, Spytaj Milicjanta, Ku Przyszłości na czele. W sumie zaliczyłem jakieś pół godziny klasyki polskiego punka i gardło rozgrzane miałem już całkiem nie źle.
Przerwa i na scenie pojawia się Armia Tomka Budzyńskiego. Nie wiem na ile ustabilizuje się obecny skład jego zespołu i jak długo ze sobą wytrwają. Słychać, że starszy, przed popkornowy, repertuar idzie im znacznie lepiej. Świetnie sprawdziły się więc kawałki z jedynki, Legendy. W ogóle po okresie ortodoksi i odżegnywania się od własnej klasyki, po nagłym zwrocie o 180 stopni, Armia wreszcie gra przekrojowy set, nie zapominając o żadnym z etapów, przez który przeszła. Brzmieniowo było już lepiej niż na Dezerterze, choć to pewnie z racji większego instrumentarium (druga gitara, waltornia). Koncert nie zły, ale przez cały czas przypominał mi się ubiegłoroczny ich występ na Chorzowie, który wypadł znacznie bardziej żywiołowo.
Okazuje się, że kwestia dobrego brzmienia nie leży tylko w sprzęcie lecz przede wszystkim w ludziach, którzy stoją za konsolą. I tak oto wraz z pierwszymi dźwiękami New Model Army, przysnęły obawy co do jakości dźwięku. Spokojnie można było oddać się wrażeniom wizualno – dźwiękowym, a było czemu! Charakterystyczny, natychmiast rozpoznawalny głos Justin Sullivana no i ta muzyka, mająca w sobie nie zmierzone pokłady energii. Ten zespół nie sili się na grę siłową. Odnoszę wrażenie, że nawet występ na żywo to jest próba oddania w sposób szczególny każdego dźwięku. Porywający występ, z ciekawą grą świateł. Mój zachwyt sięgnął zenitu gdy usłyszałem dźwięki popularyzowanego przez Sepulturę utworu The Hunt. Warto było skorzystać z okazji i zjawić się tego dnia na dziedzińcu stołecznego uniwersytetu.
Pozytywnych wrażeń nie zdołali zakłócić nawet ci, którzy jak to zwykle bywa przy darmowych imprezach jedyne co umieją wypowiedzieć do drugiej osoby to dolej mi, stary, trochę piwa.
___
Tekst z 2006