Zapowiedziany przez głos z nikąd wyszedł na scenę. Chris Botti z zespołem i goście specjalni. Zaczęli klimatycznie od Ave Maria. Powitanie i przeszli w jazzowe improwizacje.
Nie sposób było sobie w tym momencie przypomnieć występ Tomasza Stańki. Czy tak będzie wyglądał ten koncert? Obejrzane na DVD występy Chrisa Botti charakteryzowały się spokojnym nastrojem. I tak było przez większość tego wieczoru. Zabrzański Domu Muzyki i Tańca zamienił się w baśniową krainę przesyconą dźwiękami trąbki Gospodarza Wieczoru.
Każdy koncert jest wydarzeniem jedynym w swoim rodzaju. Można przyrównać występ tego samego wykonawcy, obecny, do tego, który widziało się wcześniej. Szczególnie gdy jest się takim żółtodziobem jeśli chodzi o taki koncerty jak ten.
Wspomniany koncert Tomasz Stańki, w Górnośląskim Centrum Kultur, który miał miejsce 14 lutego 2008 r. był pierwszym tego typu doświadczeniem. Mimo jednak, że Chris Botti otwarcie przyznaje się do inspiracji Naszym Mistrzem to odbiór obu występów był zupełnie inny, nieporównywalny. Szaleństwa, które zaserwowali nam w Zabrzu muzycy, prócz tego na początku, okazały się porywającymi improwizacjami, strawnymi dla niezaadoptowanego ucha.
Największe triumfy święcił tutaj perkusista Billy Kilson. Absolutne mistrzostwo i precyzja. To swoisty jubiler wśród perkusistów! Widziałem i słyszałem na żywo wielu bębniarzy, ale jego gra sprowadziła mnie na kolana.
Nie wiele ustępował mu gitarzysta Mark Whitfield. Wyluzowany w swym obyciu, czarował swoją grą na czerwonej gitarze.
Nie sposób wspomnieć jeszcze o oszczędnej grze Billiego Childsa. Nominowany ośmiokrotnie do Grammy pianista przyprawiał każdą kompozycję nadając jej niepowtarzalnego smaku.
Dopełnieniem tego czarodziejskiego bractwa byli goście specjalni. Po raz pierwszy dźwięki skrzypiec wywołały u mnie ciarki na plecach. Przepiękne duety Luci Micarelli z Chrisem Botti. Klimat nie dopisania. Trzeba być, słyszeć i poczuć to na własnej skórze.
Kolejnym gościem była wokalistka Chaka Khan. Już przy linijkach tekstu określiłem jej głos stalowym. Czysty, mocny, doskonale uzupełniający odrywane dźwięki.
Tyle zachwytów, a to w zasadzie otoczka do tego co usłyszeć mogliśmy od najważniejszej osoby na scenie tego wieczoru. Chris Bottii i jego trąbka to jedno. Niesamowite wyczucie klimatu. Można było odlecieć, będąc unoszonym mocą każdego dźwięku z osobna. Wszystkie one składały się w jedną całość. Półtoragodzinna podróż odrywająca od twardego podłoża codzienności. Sala Domu Muzyki i Tańca przeniesiona w innym wymiar.
Od lat mówię otwarcie, że pomimo mojej sympatii do ciężkich dźwięków trąbka i saksofon są tymi instrumentami, która uważam za najpiękniej brzmiące. Niedzielny wieczór, 08 listopada br., był potwierdzeniem tych słów. Chris Botti w pełni wypełnił lukę jaka była w moim małym światku muzycznym. Nie muszę poszukiwać. Dzięki jego płytom, wieczorami i nocą nabieram energii. Nic lepszego nie można oczekiwać od Artysty i jego twórczości.
Na koniec nie wypada wspomnieć o polskich akcentach. Dom Muzyki i Tańca został obstawiony samochodami. Jak się później okazało jedynie od frontu. Nasze poszukiwania parkingu skończyły się na osiedlowym parkingu tuż za nim. Zmierzając do wejścia retorycznie pytaliśmy siebie nawzajem kto pomyślał o miejscach do parkowania barykadując dosyć sporą część placu za budynkiem, na której swobodnie mogła zmieścić się pokaźna ilość samochodów. Przypuszczalnie może ktoś stwierdził, że wszyscy przyjadą miejskimi środkami lokomocji?
Drugą wpadka zaliczył już sam organizator. Zamieszało się ze sprzedażą biletów, w wyniku czego niektóre miejsca się zdublowały. Szczegół w zasadzie nieistotny, bo każdy wreszcie znalazł miejsce siedzące, odnotować jednak warto choćby na wzgląd tego gdzie w przyszłości zamawiać i kupować bilety.