Metal & Hell (1985, Ambush Records)
Anglojęzyczna wersja debiutu Kata wydana na zachodzie przez Ambush Records, dostępna też na polskim rynku. Zespół Kat miał szanse stać się grupą kultową nie tylko w naszym kraju. Z wypowiedzi muzyków, które pamiętam na taki a nie inny los wydarzeń złożyło się wiele aspektów. To jak dobrym zespołem już wówczas był Kat niech świadczą pochlebne opinie samego Jamesa Hetfielda z Metalliki, który z zaciekawieniem oglądał koncert zespołu, podczas pierwszej wizyty jego grupy w naszym kraju (luty’87, Kat był supportem na dwóch występach w Spodku). Pewnie zadziałała tu też magia ich występów, które po dziś dzień owiane są kultem, a u świadków tych występów, opowiadającym o nich młodszym miłośnikom, wywołują dreszcz na plecach. Jeśli chodzi o Metal & Hell to osobiście wolę polską wersję, ale to rzecz gustu. Jeśli przeszkadzają Wam polskie teksty możecie sięgnąć po tą płytę Kata. Czego oczekiwać? Mieszanki heavy, thrash z posmakiem wczesnego black. Mieszanka wyborna. I nie mówcie, że nie dla Was.
666 (1986, Klub Płytowy Razem)
Dawno, dawno temu był sobie w moim rodzinnym mieście sklep muzyczny. Można było w nim godzinami gapić się na dekoracje. Zwariowałem? A jeśli Wam powiem, że jedną z części tej dekoracji była okładka debiutu Kat? Ta oryginalna, wydana przez klub płytowy Razem. I co zwariowałem? Właściciel sklepu za nic nie chciał jej sprzedać, a już o oddaniu komuś w ogóle nie było mowy. Pewnie wielu z Was puka się dalej po czole i zastanawia się co takiego mogło być w okładce. Do nich skieruje pytanie – czy w ogóle widzieliście oryginalną okładkę Katowego debiutu? Dla mnie to najlepsza okładka XX wieku polskiego wykonawcy. I tylko żal, że wznowienia tej płyty zostały jej pozbawione. Nie pozbawiono natomiast jej zawartości muzycznej. Wiecie kto kupił mi tą płytę? Jako dobry wnuk pomagałem babci przy zakupach, kiedy na moment zatrzymałem się w sklepie muzycznym i oglądałem reedycje tego krążka, dobra babcia weszła tam za mną i kupiła mi ową płytę. Czyż nie cudowna babcia? Na marginesie jeszcze dodam, że kiedy potem dźwięki na niej zawarte zaczęły wydobywać się z mojego pokoju dobra babcia prosiła tylko żebym nie mówił mamie iż to ona mi kupiła tą płytę. Może nie od razu, ale z czasem z dumą mówiłem o mojej babci, która robi udane zakupy. Wracam jednak do samej płyty. I mógłbym napisać tylko tyle – czujesz się metalem? Słyszałeś trzy szóstki? Nie? To nie godny jesteś nazywania się metalem. To klasyka i obowiązkowy elementarz dla tych którzy urodzili się na tych łez padole. Wyrocznia, Czarne zastępy, Noce szatana, Czas zemsty, czy pierwsza i trzecia część Diabelskiego domu – nie znać tego to tak jakby być analfabetom.
38 Minutes Of Life (1987, Poljazz)
Dyrektorem mojej podstawówki był człowiek nie zwykle otwarty i jak nikt z grona pedagogicznego rozumiejący młodzież. W latach osiemdziesiątych był dyrektorem jednego z miejscowych domów kultury. Na jednej z lekcji polskiego, które prowadził zagadnął do kolegów, którzy dumnie nosili swoje koszulki z telewizory na na plecach katan o zespół Kat. Jak się dowiedzieli z rozmowy znał on bardzo dobrze muzyków. Dowodem były płyty z autografami. Po jakimś czasie odważyłem się go poprosić o pożyczenie tych płyt. Wyobraźcie sobie klasę pełną uczniów, po dzwonku, nauczycielka w klasie i nagle wchodzi pan dyrektor, wszyscy wstają, a on podchodzi do mnie i wręcza mi płytę analogową z koncertem Kata, tłumacząc się, że w tej chwili tylko ją ma w domu. Zdziwienie i szok na twarzy nie tylko pani dyrektor. Po lekcjach do domu, okładka w dłoniach, na niej dedykacja od zespołu Kat, co wywoływało nie mały dreszcz, w końcu sami muzycy trzymali ten egzemplarz w rękach (to tak jakby miał ich błogosławieństwo) i popłynęła muzyka. Na początek intro i Czas zastępów, a zaraz potem Diabelski dom cz.2… dlaczego tak późno się urodziłem, dlaczego nie mogłem być tam wśród tych tysięcy fanów?! Dlaczego?! Z płytą musiałem się w końcu rozstać, ale do dziś uważam, że ta płyta obok Alive! Turbo to zapisy najlepszych czasów polskiej sceny metalowej. Wiem, że ta płyta ukazała się wbrew zespołowi, ale dziś raczej winno się za ten fakt dziękować temu, który o jej wydaniu zadecydował, niż go za to ganić. Kat na żywo to ekspresja, czad, siła i moc! Kolejne obowiązkowe wydawnictwo nie tylko dla fanów metalu, ale i dla miłośników rocka. Posłuchajcie, a będziecie mili dowody, że i w latach ’80tych polskie grupy metalowe to nie była żadna wiocha.
Oddech Wymarłych Światów (1987, Poljazz)
Kaseta z tą płytą wyeksploatowała się na maxa w moim magnetofonie. Wielce byłem szczęśliwy kiedy w końcu mogłem sięgnąć po CD. Oddech Wymarłych Światów to wręcz the best of Kata. Po dziś dzień każdy utwór z tej płyty przyjmowany jest na koncertach entuzjastycznie. Znakomite teksty Romana Kostrzewskiego zespół przyozdobił genialną muzyką. Od Porwanego obłędem po Bramy Żądz słucha się tej płyty wręcz w hipnozie, wyśpiewując każdy wers, każdą linijkę z najbardziej charyzmatycznym polskim wokalistą. Płyta ta to obok Kawalerii Szatana grupy Turbo najlepsze dzieło lat ’80tych stworzonych w Polsce. Słuchając tej płyty nigdy nie mogłem sobie odpowiedzieć na pytanie – co jest w niej takiego, że tak przyciąga i każe znów do siebie wracać? I wiecie co? Nie chce znać odpowiedzi, wolę po raz kolejny poddać się władzy tych dźwięków i temu głosowi. Wam też zachęcam i namawiam. Pamiętajcie nie możecie zwać się metalami jeśli na półce Waszej nie stoi przynajmniej jeden egzemplarz tej płyty. Nie tylko wstyd, ale i hańba jej nie mieć!
Bastard (1991, Silton)
To był czas kiedy wśród nowych adeptów muzyki metalowej Kat był obowiązkiem. Po wysłuchaniu trzech szóstek, czy też Oddechów… można było rozmawiać z weteranami. Nikt jednak nie mógł powiedzieć co dzieje się z Katem, czy w ogóle istnieje. Aż w jednym z muzycznych programów w TV zaczął pojawiać się teledysk do nowego utworu Łza dla cieniów minionych. Nastąpiło poruszenie, a więc istnieją i nagrywają! Teledysk był zapowiedzią płyty, którą nazwano właśnie Bastard. O pożyczeniu od kogoś kasety z tym materiałem można było zapomnieć. Każdy wsłuchiwał się w te dźwięki i słowa. Dlatego też każdy miał swój egzemplarz. Wszystko nowe. Dyskusjom nie było końca. Jednym przypadła do gustu, inni narzekali, na samą muzykę, na teksty. Już po W bezkształtnej bryle uwięziony otwierającym płytę można się było zorientować, że mamy do czynienia z czymś nowym, choć katowski duch pozostał. Utwory są dłuższe, bardziej złożone, a same teksty nie wywołują co prawda takiego dreszczyku jak na poprzednich studyjnych płytach, ale można w ich słowach odnaleźć coś swojego, innymi słowy mają ogromne pole do interpretacji. Ta płyta stała się faktem, a zespół powrócił na polskie sceny. Cóż zatem? Ano tyle, że jeśli polubiłeś poprzednie dokonania grupy to i po tą płytę bez większego przekonywania sięgniesz.
Ballady (1993, Stuff)
Wyczytałem gdzieś, że ta płyta była odważnym posunięciem ze strony zespołu. Kto poznał Czas zemsty, Głos z ciemności, czy Łzę dla cieniów minionych z poprzednich wydawnictw, ten wie, że zespół Kat to mistrzowie nie tylko w szybkich riffach i partiach perkusji, ale również w tworzeniu spokojnych klimatem utworów. Na Balladach znalazły się oprócz wspomnianych kompozycje z wczesnego okresu grupy (Talizman, Delirium tremens, Robak, Bez pamięci) oraz dwa nowe utwory – Legenda wyśniona i Niewinność. Gdy się ma tak oddanych fanów, których się nigdy nie zawiodło i kiedy robi się coś naprawdę szczerze to nie ma mowy o jakimś strachu, typu sprzeda się czy nie. Ballady to świetne uzupełnienie dyskografii zespołu. Polecam.
Live – Jarocin (1994, Silton)
To koncert Kata z jarocińskiego festiwalu z 1992 roku. Ukazał się on po ich występie na tej samej imprezie rok później. Kiedy zobaczyłem go na półce sklepowej pomyślałem, że to występ właśnie z 1993 roku. Mimo małego rozczarowania nabyłem kasetę. Dzięki radiu słyszałem oba koncerty (i ten z Live – Jarocin oraz rok młodszy) i moim zdaniem ten późniejszy wypadł lepiej. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wypuścić oba koncerty, ale jak się nie ma co się chce to się lubi co się ma. A mamy tu występ jak najbardziej udany, żywiołowy, ze swoistym sztandarowym repertuarem grupy. Publiczność nie pozostała zespołowi dłużna przyjmując ich owacyjnie, ale można by powiedzieć, że to norma. Pamiętam, że po jednym z koncertów Kata na tym festiwalu występował Alastor, nie miał łatwego zadania, a Robert, wokalista grupy, skwitował to słowami Wiedziałem, że będzie przejebane grać po Kacie. Prawda to, a dla organizatorów przestroga, że Kat to gwiazda na polskiej scenie, a po gwieździe nikt nie ma prawa wyjść na scenę.
…Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach (1996, Silverton)
W radiu pojawiła się zapowiedź tej płyty w postaci Purpurowych godów. Utwór już po pierwszym wysłuchaniu zapadł głęboko w pamięć. Kolejna ballada z mistrzowsko zrobionym klimatem, no i ten głos śpiewający tekst utworu. Było już pewne, że na nowy materiał trzeba czekać z utęsknieniem. Kiedy nadszedł dzień kiedy w mej wieży znalazły się …Róże miłości... nie opuściły one tego miejsca na długo. Muzyka na tej płycie jest w pełni przemyślana, ma się wrażenie, że każdy dźwięk znalazł się na swoim miejscu. Można by więc rzec, że to już normalka w przypadku Kata i jest to prawda. Jedyny mankament to ostatni Szmaragd Bazyliszka, który może na początku budził zainteresowanie, ale po czasie wydaje się zwykłym zapełniaczem, czyniąc iż ma się wrażenie, że reszta płyty jest zbyt krótka. Ma to też dobrą stronę, bo zawsze można sobie puścić całość od początku. Spotkałem się z opiniami, że to najlepszy materiał Kata. Dla mnie osobiście to sprawa dyskusyjna, każda płyta Kata pojawiała się bowiem w danym okresie czasu i każda ma ważne, wysokie miejsce w historii polskiego metalu. Podobnie i …Róże miłości… W roku wydania tej płyty, tj. 1996, światło dzienne ujrzał jeszcze krążek The State Of Mind Report Acid Drinkers i wraz z płytą Kata stały się one najjaśniejszymi punktami końca XX wieku na polskiej scenie thrashowej.
Szydercze zwierciadło (1997, Silverton)
Kat poszedł chyba poraz pierwszy za ciosem. Szydercze zwierciadło ukazało się stosunkowo szybko od wydania …Róż milości… i chyba nie było to dobre posunięcie. Słychać, że jest to inny materiał niż poprzedniczka, najbardziej kojarzący się z Oddechami…, ale nie potrafi on zaczarować jak wszystkie wcześniejsze wydawnictwa. Teksty Romana też jakby rozmyte, nie potrafiące porwać słuchacza jak dawniej. Nie jest to zła płyta, ale brakuje jej czegoś, co sprawia, że po inne płyty Kata sięgam z większą przyjemnością.
___
Tekst z 2002