Z Mikołajkiem było tak, że wiedziałem o jego istnieniu. Wiecie jak to jest, słyszeliście o kimś na mieście, ale nigdy nie mieliście okazji być przedstawionym, porozmawiać itd. Aż w końcu jest okazja.
Przedstawieni zostaliśmy sobie mniej więcej pół godziny przed seansem. W drodze do kina przeczytałem na głos ostatni rozdział Nowych przygód Mikołajka (René Goscinny, Jean Jacques Sempe, w przekładzie Barbary Grzegorzewskiej, wydawnictwo Znak, Kraków 2005).
Nie ma w nim szaleństw rodem z Kevina co to sam święta spędzał tu i ówdzie. Wydaje się bystrzejszy od swojego rodaka Titeuf. 90 minut z ekranizacją Mikołajka (org. tyt.: Petit Nicolas, Le, 2009, reżyseria Laurent Tirard, scenariusz Grégoire Vigneron, produkcja Francja) to bardzo dobrze spędzony czas z rodziną. Siedząc obok siebie każdy przedstawiciel rodziny interpretować może akcję na swój sposób. Zobaczyć w tej fabule siebie? Przerażające! Ale nie niemożliwe. Swobodnie, relaksacyjnie, śmiesznie, a nade wszystko miło.
Żaden z tego filmu Avatar, czy inny Potter. Ot, prosta, zabawna historia. Jak Prosta historia.