The Journey Into The Heart Of Darkness (2005, Empire Records)
Mamy polskiego Roya Z! I polską płytę na miarę dzieł ostatnich lat pokroju Resurection Halforda, czy The Chemichal Wedding Bruce Dickinsona.
Mocny początek? A dlaczego nie skoro w końcu na polskim rynku ukazała się płyta na miarę wspomnianych wydawnictw? Ale od początku.
A za początek przyjmuje występ zespołu Chainsaw na festiwalu Rock Against Terrorism w Warszawie. Porywczo i spontanicznie (zresztą zainteresowanych odsyłam to relacji), zostało w pamięci. Potem informacja, że zespół podpisał kontrakt z Empire Records. Wieści o tym, że płyta nagrywana jest pod czujnym okiem Perły (to właśnie ten wspomniany przeze mnie na początku polki RoyZ, także lider zespołu Guess Why) tylko zaostrzyła apetyt. Jeszcze tylko nie mały czas oczekiwania i oto jest, dostępna z numerem 1/2005 Thrash Em All The Journey Into The Heart Of Darkness.
Ta płyta płynie sama. Nie musicie przeskakiwać do następnego utworu, bo wiatr w żagle dmie cały czas i ani się obejrzycie będziecie na brzegu. Zanim tam jednak do niego dopłyniecie czeka was wiele niespodzianek.
The Journey Into The Heart Of Darkness wspaniale wypełnia przestrzeń, w której jest włączona. Sprawne i umiejętne połączenie tego co było (nie oszukujmy się w szeroko pojętym heavy metalu wszystko zostało powiedziane), z mocnym, przejrzystym brzmieniem, nadającym całości thrashowego posmaku. Dla mnie nie ma lepszej mikstury dla relaksu. Kiedy pogubcie się w odmętach muzycznego chaosu Meshuggah, czy też The Dillinger Escape Plan z przyjemnością wrócę do tych dźwięków, które ukoją, uspokoją zmącone wody.
Warto dodać na koniec, że gościnie w bonusomym kawałku pt. Niecierpliwy zaśpiewał sam Grzegorz Kupczyk. Wniosek jest jeden – mistrz już po niżej poziomu nie zejdzie, a każdy jego występ po za Turbo spycha ten zespół na manowce. Niestety, ale prawda jest jedna – młoda generacja prześcignęła weteranów oglądających się za tym co było, zamiast konsekwentnie iść do przodu. Wiem, muzyka to nie wyścigi, ale w chwili kiedy zastanawiacie się nad każdą wydaną złotówką, wybór jest jeden – Chainsaw i ich The Journey Into The Heart Of Darkness za wiele niższe pieniądze.
___
Tekst z 2005
A Sin Act (2007, Empire Records)
Grupa Chainsaw już po raz drugi weszła do Studio Taklamakan by ponownie pod czujnym okiem Przemka Perły Wejmanna nagrać nowy materiał. Efekty uwiecznione zostały na krążku zatytułowanym A Sin Act.
Warto od razu wyjaśnić, że znów mamy tu do czynienia z produkcją najwyższych lotów. Mocne przejżyste brzmienie nawet jak na tak mocno ograny gatunek jakim jest heavy metal przyciąga słuchacza. Nie ma plastiku, ciepłych kluch i słodzenia. Są mięsiste partie gitar rytmicznych, raczej dostateczne solówki, konkretne uderzenia w bębny, którym wtóruje równie ciężko brzmiący bas.
Osobną sprawę stanowią wokalne partie Macieja Maxxa Koczorowskiego. Nie sprawiają wrażenia ułożonych przypadkowo, przeciwnie są przemyślane, z dużą dawką melodii. Nie rzadko też sprawiają wrażenie jakby były układane pod dwóch wokalistów, innymi słowy Maxx śpiewa jakby prowadził dialog z samym sobą.
Być może heavy metal zjada własny ogon, ale takie płyty jak A Sin Act udowadniają, że można jeszcze dodać, poskładać to w inny, a co najważniejsze, ciekawy sposób. Owszem nudzi czasami monotonna gra perkusji, ale całość broni się zadziwiająco dobrze. Nie waham się nawet zaryzykować stwierdzenia, że Chainsaw tworzy dziś znacznie ciekawszą muzykę niż jej protoplaści, którzy odbili się wraz z Nową Falą o brzegu Wysp Brytyjskich. Potwierdzeniem tych słów niech będą koncerty, w które zespół wkłada wiele energii. Zatem warto zaopatrzyć się w A Sin Act, a później wspólnie z tłumem pomachać głową i pośpiewać wraz z Maxxem.
___
Tekst z 2007