Black Sabbath (1970, Vertigo)
Historyczna chwila! Otwarły się bramy nowego stylu grania w rocku. Ciężkość i prędkość walca.
Klimaty grozy i mroku. Niedościgniony wzór. Oto narodziła się najważniejsza grupa w dziejach rocka. Mam nadzieje, że wszyscy z czytających te słowa, a bez rocka nie mogący żyć słyszeli tą płytę. Klasyk zupełny i nie ma w tym ani odrobiny przesady.
Paranoid (1970, Vertigo)
Po najważniejszym debiucie w dziejach rocka przyszedł czas na jego następcę. Znający historię Black Sabbath wiedzą, że nie trwało to zbyt długo. Według mnie błędem byłoby porównanie Paranoid z jej wielką poprzedniczką. Dwójka to nie tylko godna następczyni, ale też i płyta wytyczająca jeszcze inną drogę. Dojrzalsza niż poprzedniczka, bardziej przebojowa i bardziej przystępna. Więcej szybkości i powiewu w utworach. Kolejna płyta, którą mam nadzieje wszyscy znają.
___
Tekst z 2001
Mater Of Reality (1971, Vertigo)
Dziś winno się mówić, że trzecia płyta to takie być albo nie być dla zespołu. Tak mówi się dziś, bo w momencie wydania płyty Master Of Reality Black Sabbath nikt nie musiał sprawdzać. Zespół tworzył coś nowego i każdą płytę z tamtego okresu należy uznać za ważną. Nie inaczej jest z Master Of Reality. Odnieś można na pierwszy rzut, że płyta nie ma już w sobie takiej magii jak debiut czy Paranoid. Nic bardziej mylnego. Na Master mamy klasyk za klasykiem; od Sweet Leaf, przez Children Of The Grave, aż po Into The Void. Tym razem pierwsze skrzypce gra Tony Iommi (zresztą nie po raz pierwszy) i patrząc z perspektywy na różnego typu płyty w hołdzie Black Sabbath to właśnie z tej płyty najwięcej jest przeróbek. Fan rocka i wszelkiej odmiany metalu znać ją musi.
Vol. 4 (1972, Vertigo)
Czwarta część krucjaty. Nie ma wybacz Black Sabath nie spuszcza z tonu. Brnie do przodu i nie odpuszcza sobie. Płytę przyozdobi balladą (Changes), doda parę smaczków i było i jest okay. I choć chyba najmniej tu klasyków biorąc pod uwagę pierwsze pięć wydawnictw, to mimo to i tak poziom został utrzymany. I chyba tak miało być, no nie? No i jest.
___
Tekst z 2002
Sabbath Bloody Sabbath (1973, Warner Music)
Nowe pomysły. Odświeżenie brzmienia. Dużo polotu. Wciąż jest to na pewno Black Sabbath, ale słychać tu chęci pójścia nowymi drogami, ucieczkę przed zjadaniem własnego ogona. Udało się. Słucha się przyjemnie, o ile o przyjemności w przypadku Sabbs można mówić.
Sabotage (1975, Warner Music)
Są fani, którzy bardzo lubią tą płytę. A ja? Słucham jej czasami, niestety zdarza się, że moją uwagę przykuwa wszystko dookoła tylko nie sama muzyka. To nie jest słaba płyta. Brakuje jej po prostu czegoś. Czego? Ducha? Chyba nie, w riffach Toniego zawsze będzie duch. Słabsze dni? Już prędzej. Wiadomo zespół był w nie najlepszej formie, no cóż zdarza się nawet najlepszym.
Heaven And Hell(1980, Warner Music)
Zmiana wokalisty, zmiany w muzyce. Ozzy Osbourne poszedł swoją drogą i jak wiadomo wcale nie taką złą, a Sabbath swoją. Jaką? Kolejne odświeżenie stylu grania. Heaven And Hell to płyta właśnie taka jaka w latach ’80-tych winna się ukazać. Zastanawiam się czasami jak brzmiała by ta płyta z wokalem Ozziego, po chwili jednak dochodzę do wniosku, że Dio był tą osobą, która w tym przypadku znalazła się na właściwym miejscu. Podsumowując – najlepsza płyta Black Sabbath w latach ’80-tych.
___
Tekst z 2001
Mob Rules (1981, Vertigo)
Passa trwa. Black Sabbath trzyma ton i wydaje kolejną bardzo dobrą płytę z wokalista Ronnie Jamesem Dio. I choć płyta ta pozostaje w cieniu swej poprzedniczki, bo co tu dużo mówić jest jej kontynuatorką, to jestem 100% pewny tego, że komu spodobała się Heaven And Hell to nie może nie polubić Mob Rules. Zespół nie tylko zachował twarz, ale również dotrzymał kroku zespołom z nowej fali brytyjskiego heavy metalu.
___
Tekst z 2002
Born Again (1983, Vertigo)
Kolejna płyta Sabbs, która wywołuje skrajne oceny wśród fanów. Znaczy to tylko jedno – to materiał godny uwagi. Ja należę do tych, którzy dają tej płycie wysokie noty. Za Iana Gillana, który pojawił się na tym krążku, za świeże, ciężkie (w końcu to Sabbath, no nie?) brzmienie. Muzyka chwilami przypomina nawet thrash, no i balladowy utwór tytułowy. Dzieje się dużo i warto się z tym zapoznać.
___
Tekst z 2001
Headless Cross (1989, I.R.S.)
Tony Martin to jeden z tych wokalistów Sabbath, który może i był kochany przez fanów kiedy stał na scenie, ale kiedy na horyzoncie pojawiał się czy to Dio, czy też Ozzy, zaraz szedł w zapomnienie. Płyty z jego udziałem też nie stoją zbyt wysoko w rankingach na najlepszą płytę Sabbs. Headless Cross jest więc też takim właśnie materiałem. Mimo wszystko myślę, że na niego również warto zwrócić uwagę, a zachętą niech będzie też nazwisko perkusisty, bo jest to nie kto inny jak sam Cozy Powwell. Wsłuchajcie się w grę perkusji, a reszta przyswoi się Wam sama. Spróbujcie.
___
Tekst z 2002
Reunion (1998, Epic)
Tą płytę najlepiej czują chyba Ci, którzy podobny koncert oglądali w katowickim Spodku pamiętnego 10-go czerwca 1998 roku. Trudno powiedzieć czy to najlepsza koncertówka Black Sabbath, jedno jest za to pewne słucha się tego i ma się przed oczami Ozziego, Toniego i Geezera razem na scenie. Och żeby przeżyć to tak jeszcze raz, a póki co pozostaje tylko odsłuchanie po raz kolejny Reunion. Słuchajcie i wchłaniajcie każdą nutę całym sobą. To jest Black Sabbath proszę Państwa!!!
___
Tekst z 2001