Diabolic Impious Evil (2006, Pagan Records)
Toczę bój z tą płytą od kilku tygodni. Nie czuję się pokonany. Twardo stoję po przeciwnej barykadzie i ani mi przez myśl nie przechodzi by zmienić zdanie, pogląd i przejść na stronę Azarath.
Lepsze świeże mleko czy skondensowane? Celowo przytaczam tu biel, którą tak bardzo próbuje zdeptać ten zespół. Nawałnice dźwięków, usilnie brutalizowana, bez litości. Zamiar być może i szczery, ale efekt nie przekonujący, nie wszystkich.
Łatwiej członkom grupy dać komuś po ryju nie stojąc na scenie niż uczynić to na deskach czy też słuchając ich Diabolic Impious Evil. Rzemiosło dla rzemiosła. Broń, która robi wrażenie, ale efektu nie przynosi żadnego.
Muzyka, która ani nie przynosi huraganu, ani nie tnie jak gilotyna. Forteca, na którą rzucą się jednostki, by z czasem zmierzyć się z mniejszymi murami, ale o wiele bardziej przystępnymi, nie znacząc to, że ich siła mniejsza.
Armia Azarath to silne jednostki, kreatywne i z pewnością nie koniecznie przejmujące się tym co mówią o niej inni. Warto jednak zaznaczyć, że ani zespół nie poszukuje przyjaznych duszyczek, ani też one nie powinny stykać się z Diabolic Impious Evil. Brutalność dla brutalności, bez luzu, jakby kołnierzyki za ciasne były.
W porównaniu choćby z Cursed Infernal Steel grupy Hell-Born płyta pozbawiona polotu, przeznaczona dla słuchaczy, który zabawę przy muzyce pojmują inaczej. Ja dziękuje, bowiem dla mnie o wiele więcej mocy jest choćby rootwaterowym Limibic System.
___
Tekst archiwalny z 2007