Theli (1996, Nuclear Blast)
Słyszałem o Therion na długo przed wydaniem tej płyty. Zespół grał death metal, a że wiele zespołów ze Szwecji w swoim czasie grało ów gatunek jakoś nie zetknąłem się z nagraniami Theriona będąc zaślepionym dźwiękami mającymi swe korzenie w Bay Area. Pewnego razu goszcząc u kuzyna zauważyłem kasetę z Theli. Polecił, pożyczyłem. I oniemiałem. Niczym ich rodowici koledzy z Tiamat, Therion postanowił wyjść daleko poza ramy death metalu. Zaproponował coś oryginalnego i jak na tamte czasy coś nowatorskiego. Metalowe dźwięki połączone z symfonicznymi pasażami. Odzew spory. Być może nie ma w tym wszystkim oszałamiającej produkcji, ale jest szczerość i spontaniczność oraz co najważniejsze – świetne utwory. Te cechy uczyniły ten materiał ponad czasowym. I choć każda następna była o wiele lepiej wyprodukowana, to właśnie Theli zdobyła sobie status kultowy i legendy.
Vovin (1998, Nuclear Blast)
Nie zdziwił nikogo fakt iż Therion poszedł za ciosem. Płyta Vovin ma świetny początek w postaci utworu TheRise of Sodom and Gomorrah. Dalej też nie jest gorzej. Wiatr w plecy poderwał Therion wzbijając jego muzykę ponad innych ślepych naśladowców. Ta płyta musiała być sukcesem, zbyt wielu oczekiwało tego co zespół zaproponuje po świetnej Theli. Udało się, bez dwóch zdań, a że nie ma tu już tego zaskoczenia jakie towarzyszyło pierwszym przesłuchaniom Theli? Cóż ważne, że oczekiwana spełnione.
Nie ucieknę chyba od porównań do biegu kariery Therion z tą jaką przeszedł Tiamat. Oni podobnie wydali Clouds, aby potwierdzić swą formę doskonałym Wildhoney i podobna sytuacja wystąpiła u Christofera Johnssona. Godna uwagi płyta.
Crowning Of Atlantis (1999, EP, Nuclear Blast)
Deggial (2000, Nuclear Blast)
Secret Of The Runes (2001, Nuclear Blast)
I znów historia Therion jakby pisana przez kalkę wespół z karierą Tiamat. Deggial podobnie jak A Deeper Kind Of Slumber okazał się płytą przekombinowaną. Dla słuchacza liczy się przede wszystkim dobra kompozycja. Oczywiście świetnie gdy jest dobrze wyprodukowana, ale kiedy brak w niej jakiegoś magnesu, nawet super brzmienie nie pomoże, bo ile przecież można zachwycać się świetnym brzmieniem jednego czy drugiego instrumentu?
Nad Therion nadciągnęły ciemne chmury, udzielił się mrok okładek? Ponure barwy, ponura muzyka. Bez porywu, bez polotu.
Na Crowning Of Atlantis porywają koncertowe wersje kawałków nomen omen z Theli. To zbyt mało. Zespół usunął się w cień. Nie jeden uczeń przerósł mistrza, a mistrz pogrążył się w odmętach własnej twórczości. Twórczości ciekawej na dwa – trzy przesłuchania. W płycie musi być coś co przez ten pierwszy kontakt z nią, sprawi, że będzie chciało się do niej wrócić. Do płyt Crowning Of Atlantis, Deggial, Secret Of The Runes nie mam ochoty wracać. Wszystkie one były tylko chwilową sensacją, wywołaną marketingowymi zabiegami. Z czasem ulatują, pozostawiając jedynie kurz na opakowaniach.
Lemuria (2004, Nuclear Blast)
Sirius B (2004, Nuclear Blast)
Trudno nie znać kogoś w okolicy, kto wiernym fanem Therion jest. Zespół ten cieszy się nie słabnącą popularnością w naszym kraju. Ów ktoś przekonuje cię za każdym razem, że Therion nagrał tym razem tak świetną płytę jak Theli. Skoro jednak ktoś oprócz pustych słów proponuje ci wysłuchanie dwóch najnowszych płyt Therion dlaczego by nie skorzystać? Nie zmieni to mojego stanowiska do poprzednich wydawnictw, ale choćby z czystego sentymentu za każdym razem daje się skusić na posłuchanie kolejnej płyty. Tym razem dwóch płyt wydanych równocześnie. Posunięcie o tyle dobre, iż nikt nie zarzuci jednemu czy drugiemu wydawnictwu, że to odrzut ze sesji. Kto się pośpieszył mógł obie płyty kupić razem po tańszej cenie, kto zaspał, wydatek ma podwójny.
Najważniejsze – znów kompozycje Therion pozostają w pamięci! Mam wrażenie, że dawkowano tu wszystko z większym rozsądkiem, nie przeginając w żadną ze stron. Słychać, że gra zespół metalowy, wspierając swoje kompozycje orkiestrą, chórem, śpiewaczkami operowymi. W Therionie powiało świeżością, a ja nabrałem ochoty na kolejne przesłuchanie płyt. Widać wszystko musi mieć swoje miejsce i czas. I choć Therion nie zadziwia już tak jak dawniej, a takie tuzy jak Dimmu Borgir, czy choćby Rhapsody zrobiły większy krok do przodu niż twórcy legendarnej Theli to Sirius B oraz Lemuria są płytami, które warto poznać. Christofer Johnsson przypomniał sobie o magicznym składniku, który pozostawia ślad w umyśle słuchacza. Therion znów zagości na dłużej i z pewnością będzie powracał nie raz nie tylko za pośrednictwem Theli i Vovin, lecz także tych dwóch krążków. Oby nie było to ostanie tchnienie tego zespołu,a pełen sił powrót z odmętu. Życzę im tego choćby na wzgląd jak wielkie znaczenie miała i ma ich muzyka na rozwój muzyki metalowej.
Pozostawiając jednak ideologię na boku, należy stwierdzić fakt oczywisty – Therion nagrał dwie równe, ciekawe płyty, stanowiące podsumowanie ich twórczości z ostatnich lat. Twórczości nie małej, przepełnionej bogactwem aranżacyjnym. Ma się wrażenie, że Christofer Johnsson kawałek po kawałku, nuta po nucie wybrał to co zwracało największą uwagę w jego kompozycjach. Połączył to wszystko sprawnie i uzyskał efekt, który możecie posłuchać na tych dwóch krążkach. Krążkach będących kropką nad i stylu Therion.
Co dalej? Czas pokaże, jak narazie Therion wraca co ścisłej czołówki metalu z klimatem.
___
Tekst z 2004