The Elysian Fields


12 Ablaze (2001, Black Lotus)
To jest black metal, czy punk rock przyozdobiony black metalowymi wokalami i przyprawiony w klimaty rodem z płyt dajmy na to Dimmu Borgir? Mamy na 12 Ablaze w zasadzie wszystko. I teraz ciężko powiedzieć co artysta miał na myśli, bo jeśli to miała być płyta black metalowa to ktoś z tego krążka wyssał cały jad, którym się ów gatunek charakteryzuje. Skoro więc już się odrzuci wspomnianą opcję i pominie wszystkie fragmenty prób robienia bycia strasznym, pozostają nam całkiem miłe dla ucha nuty. Ktoś pewnie powie, że tu chodzi o kontrast. W porządku zgoda, ale jak dla mnie to wolałbym już mieć ten krążek w wersji instrumentalnej, bo naprawdę są tu dźwięki, które przykuwają uwagę, ale skoro panowie na siłę chcą aby płyta wywoływała reakcje od zachwytu do obrzydzenia to trudno. Wiem, pewnie nie zrozumiałem sensu tej płyty i użytych w niej wokali. Nie zawsze jednak muszę się zgadzać z wizją artysty. Jeśli już wkładam płytę do odtwarzacza to po to aby wysłuchać jej dla przyjemności (która może mieć różną postać: od siedzenia w fotelu z zamkniętymi oczami po machanie łbem w rytm bębnów), a nie dla wahania emocji pomiędzy zostawić a wyłączyć. Podsumowując: chętnie zapoznam się z każdą następną produkcją The Elysian Fields pod warunkiem tylko, że wokalista zaśpiewa, a nie będzie kontynuował swoje wycie. I żeby wszystko było do końca jasne – jeśli muzyka ma w sobie moc i jad to i wokale mogą być szalone, wściekłe, ale na 12 Ablaze takiej mocy nie ma. Przynajmniej ja nie słyszę. A Wy?
___
Tekst z 2002