Stigmata Of Life (2004, Empire)
To jedna z tych płyt po wysłuchaniu której czujecie ogromną ulgę. Nie, nie dlatego, że nie zasnęliście przy niej z nudów. Raczej dlatego, że przeżyliście tą nawałnicę. Stigmata Of Life w sposób wręcz nie kontrolowany rozwala wszystko co ma na swojej drodze. Niespodziewane zmiany tempa. Nawet nie wiecie, z której strony nadejdzie kolejne uderzenie. Ufam, że ten brak kontroli i niespodziewane uderzenie są w pełni zamierzone.
Nie łatwą drogę obrał sobie Spinal Cord, ale chyba większą satysfakcję przynosi pochwała wybranych, niż tłumu udających, że wiedzą o co chodzi.
Stigmata Of Life nie jest płytą łatwą, lekką i przyjemną. Nawet nie dziwi mnie obecność Novego (również w Vader i Dies Irae). Dla każdego muzyka nagranie takiej płyty to wyzwanie. Efekt też jest nie przewidywalny, ale w tym przypadku można być spokojnym. Magazyn (Thrash Em All nr 6/2004), do którego została dołączona może iść dawno w kąt, ale ta płyta pozostanie na dłużej przy odtwarzaczu. Następcy nieodrzałowanego Violent Dirge? Po części, daje Spinal Cord spory kredyt zaufania i ufam (po raz kolejny), że stworzą na scenie własne, silne muzyczne ja. Czasu sporo więc zgłębiajmy Stigmata Of Life, bez stresu, a każde kolejne przesłuchanie przeważy szalę zaskoczenia na naszą stronę. Coś wątpię aby udało się poznać tą płytę do końca przed premierą jej następczyni, ale to właśnie jest jej podstawowy atut – pozostać w głowie słuchacza jak najdłużej i zmusić go do kolejnej konfrontacji. Nie dawajcie się dłużej przekonywać. Ta płyta jest naprawdę godna uwagi.
___
Tekst z 2005