Spectre czwarta część przygód James Bonda z Danielem Craig w roli głównej. W poprzednich było więcej niż doskonale.
Pierwsza scena z helikopterem robi ogromne wrażenie. Będzie dobrze! myślę i zacieram ręce. Potem jest różnie, ale fabuła nie schodzi pod pewien pułap. Przed wejściem na salę kinową wiedziałem, że puszczono oczko w stronę starszych fanów, którzy kochali gadżetowy przepych.
Dużo się mówiło o polskie wódce, którą James miał wybrać zamiast Martini lub piwa Heinekien i albo coś przeoczyłem, albo tylko tylko raz widziałem go z butelką czystej. I wcale nie jest jasno powiedziane, że była to marka Belvedere. Zdarza się mu też zamówić ulubione Martini z wódką. Tyle ciekawostek.
Zauroczyć mogą sceny z Rzymu. Zawodzą trochę widoki w austriackich Alpach. Największe rozczarowanie przynosi ostatnia scena. Znów helikopter. W nim zły charakter. Maszyna nie wybucha, a Franz Oberhauser (kolejna świetna rola Christopha Waltza po Bękartach Wojnych, Rzeźni i Django!) zostaje pojmany. Tłumaczenie, że to próba zaskoczenia widza, że tego się nie spodziewał nie jest dla mnie do zaakceptowania.
James Bond walczy z organizacją. W zasadzie wygrywa. O ile całą akcją nie kręcił znów ktoś o kim jeszcze nie wiemy. Świat uratowany. Nie dochodzi do kolejnych zamachów. W rzeczywistości świat potrzebuje takich agentów. Bezkompromisowych, wyprzedzających o krok działania przestępców. Przerażający jest fakt, że dzisiejsza światowa polityka patrzy nie tam gdzie trzeba. Ślepa nie dostrzega niebezpieczeństw, których tragiczne w skutkach konsekwencje ponoszą zwykli ludzie.
Piątek, 13 listopad 2015 roku, Paryż.
—
Film Spectre, reżyseria Sam Mendes, produkcja USA 2015