Escapology (2002, EMI)
W życiu nie przypuszczałem, że przesłucham kiedykolwiek płytę, która nagrał gość z przeszłością chłopaczka z boys bandu. A jednak stało się. Płyta Escapology to duży mariaż stylów. Wygląda to tak jakby Robbie próbował łapać się wszystkiego, a nuż coś odniesie sukces i wskaże mu kierunek na przyszłość. Można by tak pomyśleć, ale gdy spojrzy się na jego karierę poza boys bandową można zauważyć, że koleś ma naprawdę talent (niech świadczy choćby o tym fakt, że doskonale idzie mu śpiewanie piosenek Queen niegdyś wykonywanych przez śp. Freiddego Mercury, co wydawało się nie możliwe do zrobienia przez kogokolwiek). Mnie osobiście spodobały się utwory te bardziej żywsze, gdzie słychać gitarę. W pewnym momencie nawet stwierdziliśmy ze stefanem iż słychać tu wpływy… Echobrain. Są też, jak dla mnie echa brit popu, co już jest raczej minusem dla mnie, ale artysta pewnie puszcza tu oczko w kierunku angielskiej publiczności, bo jeśli chodzi o mnie gdybym miał brytyjski paszport z pewnością wybrałbym Williamsa niż Oasis lub im podobnym.
Robbie Williams ma głos. Mocny, charakterystyczny, rozpoznawalny. od Was tylko zależy czy dacie mu szanse. Nie trzeba zaraz zaklejać ścian jego plakatami, ale jedno jest pewne – szukając dobrego popu (mimo wszystko taki też istnieje) pamiętajcie o tym wokaliście. Na płycie Escapology gość jest w formie więc może warto zacząć właśnie od niej?
___
Tekst z 2003