czyli dekady metalu cz. 3
Zaczęło się od TSA, których muzykę usłyszałem u kuzyna. W dalszą drogę ruszyłem samotnie. Słuchania było nie wiele, za to prasy przybywało mi sporo. Dodajmy, że ograniczało się to do zbierania plakatów. Co tydzień, w sobotnie poranek pod kioskiem ruchu, czekałem cierpliwie aż pani rozetnie sznurki paczki z pachnącą jeszcze farbą drukarską prasą i wyłoży gazety przed szybę. Z czasem mnie już rozpoznawała. Zresztą co to za komfort gdy ktoś stoi i patrzy ci na ręce jak pracujesz, popijasz kawę, czy palisz papierosa. Więc gdy rozcinała sznurek, wyciągała Dziennik Ludowy, Zarzewie i mogłem wracać do domu.
Oczywiście, że od razu sprawdzałem plakaty! Tak poznałem wszystkich tanecznych pięknisiów z Shakin’ Stevensem, Limahlem na czele. Pierwsze boysbandy pokroju Kajagoogoo czy duet Wham! Szczęściem był plakat Scorpions, a cudem Accept czy AC/DC. Najbardziej czekałem na Iron Maiden i takich szczęśliwych dni było kilka.
Lata mijały, ustrojowo na tyle się zmieniło, że co obrotni kręcili biznes nie do końca legalny. Tak miliony polaków dostały łatwy i przystępny cenowo produkt: pirackie kasety magnetofonowe. I ja wśród nich byłem kasetę Iron Maiden The Number Of The Beast zakupiłem.
Żelazna kurtyna
W czasach PRL nasz kraj był ogólnie rzecz ujmując niedostępny. Podobnie świat dla obywateli polskich. Zdarzały się wyjątki, a jednym z nich były dwie wizyty Iron Maiden w Polsce w latach osiemdziesiątych.
Dodajmy, nie jeden koncert, a całe trasy wypełniały największe hale w Polsce. Tak pionierzy New Wave of British Heavy Metal zdobyli zastępy dozgonnie wiernych fanów w Polsce. Tak trafili na łamy rozkładówek takich prasowych pism jak Dziennik Ludowy, Zarzewie czy Razem.
Trudno określić ile stracili artyści na przemianach ustrojowych nie tylko w Polsce. Nie ma się co jednak łudzić, gdyby nie kasety pirackie dalej popularną formą kolekcjonowania nagrań byłoby ich kopiowanie z drugiej ręki.
Kto posiadał adapter i zbierał płyty analogowe miał szanse mieć w swojej kolekcji koncertowy album Iron Maiden Live After Death. Była to swoista pigułka tego co najlepsze w koncertowym wydaniu. Lektura obowiązkowa.
Wydanie Tonpeessu na dwóch czarnych krążkach z najlepszą okładką wcieleniem Eddiego w dziejach Maidenów zetknąłem się w późniejszym czasie. Pierwszym utworem Iron Maiden, który usłyszałem był Invaders ze wspomnianej kasety zakupionej na bazarze.
The Number Of The Beast
To była miłość od pierwszego usłyszenia. W kąt poszedł niedosyt, że to nie Live After Death, której layout miałem na ścianie w formacie A0. Płyta The Number Of The Beast stała się moim absolutnym numer jeden.
Wieści o jej posiadaniu szybko się rozeszły po osiedlu i szkole. Fani Maidenów powstawali jak grzyby po deszczu. Eddie łączył fanów hard tocka, z tymi, którzy upodobali dobie bardziej ekstremalne dżwięki.
Słysząc pierwsze dźwięki otwierającego Invaders nie miałem złudzeń. To było to! Idealne tempo, świetne brzmienie, jak na kasetowe warunki sprzętowe. Byłem w szoku. Na szczęście wraz z Children of the Damned można było przez chwilę odetchnąć. Przez chwilę, bo utwór doskonale się rozwija. Introdukcja w The Prisoner, perkusyjne przejście i znów te gitary!
Dalej przez 22 Acacia Avenue, wreszcie tytułowy gigant, a na dobitkę Run To The Hills! Gangland to już tylko rozpędzony z góry walec i ziejący ogniem Bruce Dickinson. I finał Hallowed Be Thy Name. Wspaniale pobudzający wyobraźnie, doskonale zbudowany, bez przesadnej pompatyczności. Po tylu latach od pierwszego odsłuchania to mój numer jeden z wszystkich utworów Iron Maiden.
Ikona NWoBHM
Płyta The Number of The Beast to piedestał. Nie dlatego, że wspomnienia związane z Iron Maiden są u mnie wciąż żywe i silne, choć genialny koncert w 2000 roku w Spodku, uważam zespół Steve Harrisa za najważniejszy band New Wave of British Heavy Metal.
Muzyka broniła się sama, od debiutanckiej płyty zespół parł nie przerwanie do przodu. Gdy dołączył Bruce Dickinson wszystko nabrało jeszcze tempa. Powstał monolit, który stał się ikoną nie tylko Nowej Fali Brytyjskiego Metalu, ale całego rocka z Wysp Brytyjskich.
Płyta The Number of the Beast wyrwała z zawiasów drzwi sławy, przez które Iron Maiden próbował się przecisnąć nagrywając płyty z wokalistą Paulem Di’Anno. Od chwili wydania trzeciej płyty zespół wszedł do kanonu stając w szeregu z legendarnym Black Sabbath. Do nich zdołali dołączyć jeszcze tylko pewni amerykanie, z resztą z europejskim korzeniem, ale o to już inna historia i dekada.
___
Na podstawie książki Ryk bestii. Dekady metalu, autor Ian Christe, tłumaczenie Jakub Kozłowski, wydawnictwo In Rock, Czerwonak 2020
zdjęcia: okładki wydawnictw