Płyta Luxtorpeda


Dwie jaskółki wiosny nie czynią.
Nie ma też co krakać o modzie na nagrywanie analogowe pozbawione komputerowych obróbek. Tylko żywy dźwięk nagrany na taśmę. Dave Grohl zastosował tą metodę na ostatniej płycie Foo Fighters zatytułowanej Wasting Light.
Wielu twierdzi, że to pod wpływem Josha Homme’a, z którym udziela się w projekcie Them Crooked Vultures (towarzyszy im jeszcze John Paul Jones, legendarny basista Led Zeppelin). Miałem okazję posłuchać zarówno debiutu wspomnianego projektu, jak również Wasting Light i muszę stwierdzić, że troszkę to wszystko ma dla mnie poobgryzane pazurki. Zdecydowanie ostrzejszego pazura ma debiut Luxtorpedy, nowego zespołu Roberty Litzy Firedricha. Nagrano w wiślańskim studiu Deo Recording. Jak twierdzi szef projektu nie ma lepszego miejsca w Polsce by utrwalić pełny, mięsisty dźwięk z przybrudzonym brzmieniem. Wczesne zapowiedzi mówiły o brzmieniu w stylu punk rocku. Może przedarł się gdzieś wpływ post punka. Jednak pierwsza płyta Luxtorpedy to przede wszystkim stoner rock. Jakikolwiek by to nie było największe piętno odciska ręka najlepszego gitarzysty rytmicznego, szefa zespołu. Litza przyznaje, że jego świat pozarodzinny, ten na ziemskim piedestale, obraca się wśród gitar, strun, przystawek i wszystkich tych różnych zabawek, które później wykorzystane przynoszą efekt końcowy w postaci płyty lub uzyskanego brzmienia na scenie. Nie inaczej było z płytą zespołu Luxtorpeda.

Po pierwszych przesłuchaniach, a było ich już kilkanaście, pomyślałem, że na taką płyty czekałem kilka ładnych lat. Świetnym pomysłem, zaczerpniętym z wydawnictw Arki Noego, wydaje się zamieszczenie instrumentalnych wersji utworów. Zamiast wokaliz Hansa oraz Litzy przyprawiono je solówkami, do których zaproszono znanego z Flapjacka Jahnza. To jego lider Luxtorpedy nazywa swoim nauczycielem gitarowego kunsztu. Pozbawione tekstów utwory z debiutanckiej płyty świetnie sprawdzają się w samochodzie podczas jazdy. Nie oznacza to jednak, że teksty są jedynie wypełniaczem.

Dialogi wokalne pomiędzy krzyczący Litzą, a rapującym Hansem zawierają celne spostrzeżenia na temat współczesnego świat. Jesteśmy dziś w miejscu, który wymusza na nas pewne postawy i zachowania. Coraz bardziej chce się poddać nas pełnej kontroli, a jej uzasadnienie nie zawsze jest pozbawione kłamstwa. Współczesny człowiek wydaje się zaślepioną w siebie istotą niewidzącą inaczej jak jedynie poprzez ekran monitora. Nie dostrzega obok siebie drugiego człowieka. Nawet tego najbliższego. Dopiero dramatyczne chwile sprawiają, ze rozpaczliwie chcemy przywrócić czas, w którym liczyła się bliskość i to co w życiu najpiękniejsze i najważniejsze.

Luxtorpeda to płyta o miłości. Pozbawiona plastiku z jakim kojarzone jest to uczucie. Szorstkość zawarta w brzmieniu dodaje jej tylko piękna. Miłość to nie walentynkowy lukier, który znika już następnego dnia. To codzienność, wspólne zaufanie i wsparcie. Poczucia bezpieczeństwa i poszanowanie odmiennych poglądów. To nie tylko błękitne niebo i zachody słońca, ale również szarość w dni deszczowe i bezksiężycowe dni. Przyjęło się o miłość śpiewać w sposób przesłodzony, w balladowym nastroju. Tymczasem miłość w dzisiejszych czasach wymaga aby krzyczeć o niej głośno. I nie zapominać o niej ani przez chwilę. Doskonale pomóc może w tym debiutancka płyta zespołu Luxtorpeda.
___ Płyta Luxotorpeda Luxtorpeda, wydawca Stage Diving Club, 2011
Tekst archiwalny z 15.05.2011