Bleach (1989, Sub Pop)
Tą płytę poznałem stosunkowo nie dawno. Jedno co mogę powiedzieć, choć może dla nie których zabrzmi to jak bluźnierstwo, że Nirvana swoją pozycję zawdzięcza w dużej mierze produkcji. Ta płyta to zalatująca punkiem, energiczna i żywiołowa muzyka, garażowe brzmienie. Naprawdę może się podobać.
Nevermind (1991, Geffen)
Pamiętacie Metalowe tortury Krisa Brankowskiego w programie 3 PR? Ja załapałem się w zasadzie na jego końcówkę, ale jak dziś pamiętam wyróżniający się od wszystkiego co puszczał pan Kris utwór – Smell Like Teen Spirit. Siłą rzeczy trzeba było poznać całą zawartość Nevermind. Do dziś lubię niektóre utwory (najbardziej Come As You Are), ale nie jestem jednym z tych, którzy uważają ją za coś wielkiego. I nie przekonują mnie stwierdzenia, że to najważniejsza z płyt grunge rocka.
In Utero (1993, Geffen)
Cenię ją bardziej od Nevermind. Dlaczego? Bo płyta układa się w pełną całość. Jak dla mnie żaden utwór się ani nie wywyższa, ani nie ma słabych momentów. Słucha się jej o wiele lepiej od poprzedniczki. Cóż wybaczcie taki mój gust. Dobra płyta.
MTV Unplugged In New York (1994, Geffen)
Jakimś wielkim fanem Nirvany nie jestem i może dla tego najbardziej lubię ta płytę. Nie wiele z grungem ona ma wspólnego i być może w tym jej urok. Obok koncertu Erica Claptona to najlepsza płyta z cyklu bez prądu. Nie męczące, miło się słucha. Polecam wszystkim.
From The Muddy Banks Of The Wishkah (1996, Geffen)
Miałem okazję tego posłuchać, bo nie ukrywam dla mnie to po prostu gratka dla fanów. Nirvana na żywo. Jaka była? Wiele w tym punku – brudu, sprężeń. Dowód też na to, że to trio nie pretendowało do miana wirtuozów rocka. Od chłopaki dają czadu.
___
Tekst z 2001