Ace Of Spaces (1980, Bronze)
Mój pierwszy kontakt z Motörhead to właśnie ta płyta. Mogę mówić o wielkim szczęściu, bo płyta ta to klasyk, inspiracja dla przyszłych twórców thrashu, czy nawet death. Chropowaty, surowy rock’n’roll, z dokładką metalowej surówki. No i mega hit grupy – tytułowy Ace Of Spades. Kolejna płyta, bez której znajomości lepiej nie przyznawać się do bycia fanem rocka, a już na pewno metalu!
No Sleep 'Till Hammersmith (1981, Bronze)
Gdziekolwiek ktoś pisał o płytach koncertowych za jeden z wzorów stawiał właśnie No Sleep 'Till Hammersmith. Co więc ma ta płyta takiego czego brakuje innym? Żywioł proszę Państwa! Panowie na czele z Lemmym grają klasyk za klasykiem, niczym wyjmując kolejne asy z rękawa. Pytacie ile ich tam może jeszcze być? Kiedy wszystko się skończy i muzyka w głośnikach ucichnie nie będziecie pewni czy dobrze policzyliście, ale w końcu nie o liczenie tu chodzi tylko o grę, a ta jest znakomita. Mistrzowskie przeniesienie tego wszystkiego na taśmę i nawet po wielu latach trudno nie wyjść z podziwu.
No Remorse (1984, Roadrunner)
Składanka, którą udało mi się zdobyć na kasecie. Klasyk za klasykiem Czy godna polecenia? I tak i nie. Tak, bo są tu utwory, których raczej na płytach koncertowych nie znajdziecie, z drugiej zaś strony to właśnie płyty koncertowe wypadają najlepiej z wszystkich składanek Motörhead.
1916 (1991, Epic)
Nie istniejący od lat miesięcznik Rock’n’Roll przyznał tej płycie pięć gwiazdek na pięć. To na prawdę wielki wyczyn, zwłaszcza, że redakcja tegoż pisma nie była zbyt hojna w rozdawaniu wysokich not. Z drugiej zaś strony słyszy się o tym, że był to miękki okres w działalności zespołu. A ja się z tym poglądem nie zgadzam! Może rzeczywiście jest to materiał bardziej melodyjny, ale są tu świetne kompozycje i to one stanowią w końcu o sile i mocy każdej płyty. Również i tej! Sprawdźcie sami i oceńcie. Uwaga! Słuchać do samego końca! Końcówka zaskoczyć może nie jednego, naprawdę takie oblicze Motröhead jak w utworze tytułowym mało kto się spodziewa, a jednak…
Snake Bite Love (1998, CMC)
Motörhead to Motörhead i bij zabij, a oni się nie zmienią. Grają swoje, ludzie ich słuchają. Tu zagrają skocznie i z pazurem, tu znowu melancholijnie i z klimatem. Włączasz i dajesz się porwać najczystszemu rock’n’rollowi na świecie. Według mnie płyta nie odstaje od innych dobrych płyt grupy. A czy są złe płyty Motröhead? No właśnie nie ma!
Everything Louder Than Everyone Else (1999, SPV)
Kolejna koncertówka. Album dwu płytowy. Do zestawu największych klasyków doszły kompozycje nowsze. Jeśli ktoś miał jakiekolwiek zastrzeżenia co do ostatnich studyjnych płyt grupy, ta płyta powinna je rozwiać. Koncert zarejestrowany w Hamburgu aż kipi rockową surowością jaką ma w sobie tylko Lemmy i spółka. Bez ściemy – płyta dla każdego!
We Are Motörhead (2000, SPV)
Kolejna płyta najprawdziwszych rock’n’rollowców. Rewolucji i tym razem nie ma. Dziwi mnie bardzo fakt promowania tej płyty kowerem Sex Pistolsów kiedy na płycie są o wiele ciekawsze utwory autorskie (podobny błąd popełniono w przypadku Amazing Atomic Activity Acid Drinkers). Ogólnie jednak płyta robi dobre wrażenie.
___
Tekst z 2001