River Runs Red (1993, Roadrunner)
Moi znajomi wiedzą iż jestem wielkim zwolennikiem wielu płyt, które ukazały się na przełomie 1993/1994. Wśród nich debiutancka płyta Life Of Agony. Stała ona w kontraście do debiutu innej grupy – Pro Pain, z którą do Life Of Agony gościł w naszym kraju. Zamiast porządnego walnięcia na miarę grup pochodzących z tego samego podwórka (wspomniane Pro Pain, Biohazard, Madball itp.) dostaliśmy coś innego. Coś co mogło być złapaniem oddechu po ciągłym nawale bębnów, basu i gitar w rytm podskoków. Nie, nie myślcie tylko, że River Runs Red była balladkowa. Nic z tego. Tu też jest czad! Ale inny jak proponowali muzycy z Brooklinu w tamtym czasie. Wielka była w tym również zasługa wokalisty Keith Caputo. Człowiek ów ma niesamowitą skalę i bardzo oryginalny głos, którym wspaniale operuje. Od całej reszty wyróżniał ich też klimat jaki tworzyli na płytach, budowanie nastroju. River Runs Red to jeden z najlepszych debiutów lat ’90tych, który wciąż jasno błyszczy i do którego się wraca.
Ugly (1995, Roadrunner)
Kolega mnie wyprzedził. Był pierwszym, który miał dwójkę Life Of Agony. Zgodził się pożyczyć. I do dziś nie wiadomo kto w końcu lepiej na tym wyszedł. Ugly okazała się dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Brak pomysłów? Brak tej magii, klimatu towarzyszącemu debiutowi. W zamian za to dostajemy coś, co przypomina bycie zrobionym na siłę, z konieczności. Jeśli to rozwój to niestety w kierunku, który mnie osobiście nie pasował.
Do płyty robiłem później jeszcze dwa podejścia. Nic się nie zmieniło Płyta po prostu nudzi.
Soul Searching Sun (1997, Roadrunner)
Z Metal Hammera wiedziałem, że się ukazała. Będąc pewnego dnia w katowickim All’u podsłuchałem rozmowę sprzedającej tam dziewczyny z jednym gościem. Oceniała mu właśnie tą płytę. Przysłuchałem się dźwiękom wydobywającym się z głośników i dotarło do mnie, że właśnie odsłuchują Soul Searching Sun. Przesympatyczna pani sprzedawczyni twierdziła, że jest zaskoczona, że to zupełnie coś innego od tego co zrobili. Trzeba było sprawdzić!
Trzecia studyjna płyta zespołu to materiał nastawiony przede wszystkim na wokalistę – Keith Caputo. Brak pazurków debiutu, za to mamy fajne, wpadające w ucho melodie. Zespół jakby kompletnie zapomniał o dwójce. Odrodził się na nowo. Słuchając tej płyty ma się wrażenie, że postawili wszystko na jedną kartę. Pomimo uspokojenia pieców, wciąż jest to muzyka pełna energii. Śmiało można postawić ten krążek obok ostatnich płyt Faith No More. Niestety tak jak twórcy King For A Day… tak i L.O.A. nie ustrzegł się rozpadu, zbyt wczesnego. Rozłam w grupie, solowa kariera wokalisty nie przyniosły nic na tyle kreatywnego i wielkiego iż na dzień dzisiejszy zapomniano o tych utalentowanych muzykach. Szkoda, bo ta płyta jest najlepszym dowodem, że siedział w nich spory potencjał twórczy.
___
Tekst z 2003
Broken Valley (2005, Epic)
Odpoczęli do siebie. Przekonali do siebie Epic Records. Wydali płytę Broken Valley. Dzięki wydawcy jej posłuchanie wymaga wiele wyrzeczeń, głównie materialnych. Jest to może godny wyznacznik wartości płyty, ale jeśli macie okazję przesłuchania jej przed wyłożeniem gotówki na blat to radzę to zrobić.
Life Of Agony nigdy nie nagrał dwóch podobnych płyt. Broken Valley też nie przypomina żadnej z trzech wydanych przez rozpadem wydawnictw. Wszystkie cztery płyty scala głos Keith Caputo. Tym razem zespół akompaniuje mu na nutę pseudozespołu Violent Revolver. Muzykę zespołu Slasha znam powierzchownie, ale te kilka usłyszanych utworów wystarczą żeby dostrzec podobieństwa, by nie zagrzmieć słowem plagiaty. Zespół, który nagrywał oryginalne płyty nagle robi coś co nie wyróżnia go niczym poza charakterystycznym głosem wokalisty od masy innych zespołów. Może Epic wybrał ich po jest jakiś punkt zaczepienia dla promocji tego materiału? Oczywiście, że dobrze się tego słucha. Ile jednak pamięta się z tego kiedy wyjmujemy płytę z odtwarzacza? Parę melodii odśpiewanych przez Keith Caputo i tyle. Za mało by Broken Valley nie dało spokoju, chcąc jak najszybciej do niego wrócić.
Być może Life Of Agony rozejrzało się po rynku by być na czasie ze swoją nową propozycją. W takim przypadku nie dostrzegli jednak wszystkich zmian jakie nastąpiły od czasu ich zniknięcia na rynku. W tym momencie rozsądniejszy wydaje mi się zaproponowanie wam zakupu choćby Queens Of The Stone Age i ich doskonałej Lullabies To Paralyze. Macie już to dziełko? No, to może zaproście swojego partnera do kina. Co do sentymentu, to wybaczcie, ale jakoś wypłowiał patrząc na cenę proponowaną przez sklepy za zakup tego krążka. Zdecydowanie zawyżona wartość w stosunku do jej zawartości.
___
Tekst z 2005