Lemmy Kilmister (1945-2015) Motörhead


Wieść o śmierci Lemmiego Kilmistera obiegła świat z prędkością błyskawicy. 24 grudnia br. świętował swoje 70 urodziny. Odeszła najbardziej charyzmatyczna postać współczesnego rock’n’rolla. Już za życia był legendą. Zmarł 28 grudnia 2015 r.

Pierwsze zdjęcie z Lemmy, które utkwiło mi w pamięci na zawsze. Miałem może 10 lat. Już wtedy wiedziałem, że gość zna się na rzeczy.

Nie sposób było nie słyszeć nazwy Motörhead. Prędzej czy później każdy musi usłyszeć ich muzykę. Brudny głos, wtórujący mu bas. Nieoszlifowany, szczery rock’n’roll. Najbardziej przypadł mi do gustu w wersji live. Zarówno z klasycznej No Sleep 'Till Hammersmith, ale i te późniejsze jak album Everything Louder Than Everyone Else. Nic jednak nie zastąpi wrażeń uchwyconych na żywo.

Płyty studyjne? Dziś wybrałbym We are Motörhead i 1916.

Nie wiem kto ze świata gwiazd go nie lubił. Spotkać się z nim w studio, stanąć na jednej scenie to jak zostać pobłogosławionym przez samego papieża.

Kochał rock’n’roll, seks i whiskey Jack Daniel’s. O tej ostatniej miłości dowiedziałem się już po jego śmierci. Przez lata żyłem w przekonaniu, że nie przepada za najlepszą z najlepszych. Sam to przyznał w jednym z przeczytanych przeze mnie wywiadów. Prawdy osobiście nie poznam, ale patrząc teraz na filmy dokumentalne i jego zdjęcia chyba więcej prawdy jest po stronie Jacka.

Odszedł kolejny Wielki. Tam po drugiej stronie jest już naprawdę wyborowe towarzystwo. Nam zostają nagrania i wspomnienia. Nie żegnam się, pamiętam, bo nie da się zapomnieć o Motörhead. Muzyka Lemmiego co rusz powraca. W zasadzie to jest ciągle. Wieczna.
__
Zdjęcia: Internet.