Rock Against Terrorism pierwsza edycja (miejmy nadzieje nie ostatnia) festiwalu poświęconego pamięci ofiar zamachów z 11 września 2001 roku.
Z centrum Warszawy ruszyliśmy tramwajem ku klubowi Progresja, nie do końca pewni gdzie ów się znajduje. Na szczęście był jeszcze ktoś, kogo wygląd mógł sugerować iż udaje się w tym samym kierunku co my. Kiedy ruszył do wyjścia, postanowiliśmy również tak uczynić.
Chwila konsternacji i zwycięża odwaga. Pytam o drogę do Progresji. Okazuje się, że klub jest w przeciwnym kierunku do tego, w którym zmierzał nasz przewodnik. Ruszyliśmy więc we wskazaną stronę, choć nie do końca pewni, czy ścieżki, które wybieramy są tymi właściwymi. Po chwili ujrzeliśmy za plecami naszego przewodnika. Presja, żeby już nie zgubić tropu, idziemy jeszcze kawałek i jest, widać klub, a zanim cel naszej wędrówki. Koncert odbywał się w sali kinowej. Rutynowa kontrola, opaska na rękę i jesteśmy w środku. W holu niewielu ludzi, po chwili wchodzimy na salę, trwał już koncert grupy Anamor.
Nie potrzeba być mędrcem aby zauważyć, że to co Anamor gra sprawia im przyjemność. Siedząc w wygodnym fotelu doszedłem do wniosku, że chyba dziś czekają mnie koncerty zespołów, które stworzyły swą muzykę z pasją. Może widziałem i słyszałem ciekawsze zespoły, ale nie nudziłem się, słuchało się miło. Ot, dobra rozgrzewka dla uszu na początek dobrze zapowiadającego się wieczoru. Skoro już mowa o uszach nadmienię tylko, że tego wieczoru nie wycierpiały się zbytnio od niedociągnięć brzmieniowych. Wszystkie zespoły zabrzmiały wręcz perfekcyjnie (ukłony dla akustyków).
Krótka przerwa i na scenę wychodzi Chainsaw. Wiele o niech się naczytałem dobrego, więc tym większa była moja ciekawość usłyszenia ich twórczości. Dobrze zagrany heavy metal, nieustępujący na krok grupą z okolic Skandynawii, Niemiec, czy Włoch. Zresztą wokalista swą posturą przypomina co nieco włoskich śpiewaków heavy metalowych. Bez zastrzeżeń glos, mocny. Gdyby podsumować ogół wrażeń wyniesionych z koncertu napiszę, że bardziej przypadł mi do gustu niedawno obejrzany koncert rudzkiego Killjoy, ale nie znaczy to, że się nie podobało. Miłym zaskoczeniem było odegranie Ashes To Ashes grupy Faith No More. Szkoda, że tak daleko od sceny byliśmy, bo nikt pewnie nie słyszał naszego śpiewu. Cóż może następnym razem?
Kosmetyka sceny i rusza Corruption. Zastanawiałem się jak ująć to jasno i precyzyjnie w słowa i napiszę tak: nie podobał mi się ich koncert, podobnie jak Huntera, na Przystanku Woodstock 2003, Hunter odbudował swą pozycję w moich oczach na tegorocznej edycji festiwalu, Corruption uczynił to podczas Rock Against Terrorism. Być może to kwesia braku tym razem zmęczenia z mojej strony, być może zamknięta sala, mniejsza scena, ciemność i światła, a co ważne muzyka. To zabrzmi jak powrót syna marnotrawnego, ale napisze, że Corruption zagrał świetnie, rzetelnie i z niesamowitym kopem. Dupę mam skopaną więc może mi panowie wybaczą to marudzenie po ich występie w Żarach. Warto tu jeszcze odnotować ważny dla nas fakt iż w pewnym momencie pojawił się na scenie gość. Owym gościem okazał się nasz przewodnik, który został przedstawiony jako Sebastian. Odśpiewał wspólnie z zespołem jeden kawałek, który, powiem szczerze najbardziej zapadł mi w pamięci. Mocny, rytmiczny. Podobno jest na rynku DVD, tak się zastanwiam, czy może na święta nie kupić sobie, tak na zimne wieczory.
Światła na sali, kosmetyka sceny, a w między czasie dowiadujemy się skąd wzięła się idea tego festiwalu. Nikogo pod sceną i w głowie rodzi się pytanie czy przyjdzie nam oglądać koncert najbardziej wyczekiwanej grupy tego wieczoru na siedząco, podobnie jak miało to miejsce z Anamor.
Gasną światła, wychodzą na scenę, a publiczność rusza pod scenę. Riverside, największe objawienie sceny muzycznej w naszym kraju. Przepiękna płyta Out Of Myself i równie piękny koncert. Niezwykły w swej formie. Przepiękne światła, klimat. Potwierdzenie tego co słychać z płyty. Radość i szczerość płynąca z głośników. I to niepowtarzalne uczucie, kiedy stoisz twarzą w twarz z muzykiem, muzyka rodzi sie pod jego palcami na twoich oczach. Oprócz materiału z płyty usłyszeliśmy między innymi dwa nowe utwory. Płyta pewnie nie prędzej niż w przyszłym roku, ale już dziś wiadomo, że warto czekać.
Czas uciekał nieubłaganie, główna część spektaklu zakończona wyciszaniem i schodzeniem ze sceny poszczególnym muzyków. W końcu wszystko milknie, chwilowa cisza i zespół wywołany zostaje na scenę ponownie. Bisy, ukłony. Miejmy nadzieję, że byli równie zadowoleni i szczęśliwi jak my. Polecam wam wszystkim ich koncerty. To niezwykłe spektakle pozbawione sztamy i rutyny, a pełne niezwykłego klimatu i przepięknych dźwięków.
Kiedy na scenie montował się Sylvan my pędziliśmy już ulicami ku noclegowi. Pełni wrażeń, które na długo pozostaną w pamięci. I na koniec – wielkie brawa za organizację, chyba poraz pierwszy ani jednego zastrzeżenia w tym względzie, i tym większe pokłony i szacunek dla szefa Apocalypse Production (dla nie wtajemniczonych – także bębniarz Riverside) oraz szefa klubu Progresja. Czy będą kolejne edycje Rock Against Terrorism? Czas pokaże, ja bardzo chętnie wpisałbym tę imrezę na stałe do grafika.
___
Tekst archiwalny z 2004 r.