Koncert Metallica, Machine Head – 28.05.2008, Chorzów, stadion Śląski


1 czerwca 1999 roku o szóstej nad ranem wyruszył spod domu handlowego Zgoda autokar. Celem tej podróży była stolica, dokładnie stadion Gwardii. Tego dnia po raz drugi było mi dane zobaczyć koncert Metalliki. Pozostały miłe wspomnienia, choć koncert w porównaniu z tym z 1996 nie mógł się równać. I po dziś dzień obiektywnie stwierdzam, że był najsłabszy z wszystkich, które widziałem, a dane mi było jeszcze widzieć ekipę Jamesa trzykrotnie (nie licząc spotkania z Jamesem i Kirkiem w 2003 roku). Od razu dodam, że najsłabszy w przypadku Metalliki dla wielu innych wykonawców oznacza poziom nieosiągalny. Ot, czegoś brakowało tego wieczoru do pełni szczęścia, pozostał nie dosyt, który zespół zrekompensował swoimi kolejnymi występami.

Chorzowski koncert w 2004 roku przytłoczył ogromną sceną i prócz pobożnych życzeń co do repertuaru wypadł świetnie. Trzy lata później spontanicznie znalazłem się na wiedeńskim koncercie w ramach trasy Sick Of The Studio Tour 2007 i za sprawą setlisty show należało do prawie idealnych. Prawie, bo jak pokazał tegoroczny koncert na stadionie śląskim zawsze znajdą się perełki, których jeszcze nie słyszałem na żywo. Tym razem było to The Unforgiven, ale zacznijmy od początku tą historię.
Dopisała pogoda i dobre nastroje w czteroosobowej ekipie. Organizator nie wpadł na to, że tak wielu chętnych chciałoby się napić kawy, ale to rzecz do naprawy następnym razem. Gospodarze wieczoru pojawili się na scenie kilka minut po 21-szej. Znów ta radość, ciarki na plecach, pierwsze takty Creeping Death i cała machina rusza do przodu. Zaskakuje pojawienie się Harvester Of Sorrow, ale jeszcze większą niespodzianką jest już wspomniany Niewybaczalny. James z akustyczną gitarą, a ja już wiem, że ten koncert nie będzie kalką wiedeńskiego. Welcome Home (Sanitarium) wywołuje we mnie jeszcze większą, nieskrywaną radość. Nie brakuje mi do szczęścia już niczego, a mimo to najlepsze jeszcze przed nami.
Nothing Else Matters. Pomijam fakt, że bardzo czekałem na pierwsze takty tej piosenki. To była najlepsza część koncertu, przepięknie odegrana, a klimat jaki wytworzył się na stadionie nie do opisania! Pewnie, że zachwycili jeszcze genialnym Master Of Puppets, czy doskonałym One, Enter Sandman, ale to właśnie ta ballada okazała się najbardziej magiczną chwilą tego wieczoru. Kolejny, udany koncert bogów metalu.
___
Tekst z 2008