Dziwne to było. Dwóch liderów o dwóch stanach emocjonalnych. Janek Borysewicz zadowolony z przyjęcia, uśmiechnięty, a Janusz Panasewicz odwrotnie – znudzony, ciągle chowający się za wzmacniaczami. Repertuar mnie zaskoczył pozytywnie, bo oparty był na starych hitach. Jednak najjaśniejszym punktem programu była solówka mistrza Bo. Szkoda, że nie podjął wezwania publiki krzyczącej Wojna w mieście, ale w końcu to był koncert Lady Pank. Koncert zakończony nieporozumieniami z organizatorami, które też nie wpłynęły za dobrze na moje wrażenia, bo można się było w końcu przyjść i pożegnać z publicznością, a tak wielu miało uczucie, że zostali olani.
2000