Thelema.6 świetnie znosi próbę czasu. Siła tej płyty nie tkwi w prędkości, a w ciekawych aranżacjach, zmianach tempach. Wiele się tu dzieje i nie jest to płyta, którą poznaje się w całości po pierwszych przesłuchaniach. Pisałem tak o niej w 2003 roku i mógłbym zrobić to również dzisiaj. Vinvm Sabbati i Antichristian Phenomenon to czołowi reprezentanci. Trudno mi napisać, czy to jej zawartość zmiotła z mojego odtwarzacza Zos Kia Cultus (Here and Beyond). Pokryta kurzem jest najrzadziej słuchanym tytułem wydanym przez Nergala i kompanów. Znacznie lepiej radzą sobie już kolejne dwa krążki Demigod oraz The Apostasy.
W 2005 roku o Demigod napisałem, że ta płyta jest idealnie ułożoną układanką. Wszystkie elementy zostały dopieszczone, złożone w jednolitą całość. Perfekcja w każdym obrocie krążka w odtwarzaczu. Dodałbym do tego jeszcze określenie teatralności, które wyłania się z zakamarków wyobraźni w czasie słuchania.
Zasadniczo to samo można by rzecz o kolejnej pozycji w dyskografii zespołu The Apostasy. W tym przypadku trzeba jednak być na tyle silnym by znieść skondensowany ostrzał i kanonadę. Znalazła się tu jednak cząstka ponadczasowości w postaci Inner Sanctum. Niezwykły klimat, również w stworzonym do niego obrazie, przyczynia się do włączenia play, z zaleceniem słuchania całości. Tym większa siła wspomnianej kompozycji.
Każdy wymieniony tytuł w momencie swojej premiery rozpierał swą siłą głośniki domowego sprzętu. Wzbudza pełen podziw w momencie swojej premiery i staje do walki z nieubłaganym czasem będąc dodatkowo w tej złej pozycji, że nieustająca machina Behemoth działa i tworzy bez chwili wytchnienia. Faktem skończonym jest w 2009 roku Evangelion – dziewiąta płyta zespołu.
To co wyróżnia ją już na wstępie to produkcja. Partie perkusji Inferno nagrane zostały pod wodzą Daniela Bergstranda. Człowiek ten ma na koncie współpracę z takimi nazwami jak Meshuggah, Strapping Young Lad, Soilwork czy In Flames. Bez żadnej wątpliwości dla mnie w adnym z tych zespołów nie spotkał się z takim tornadem jakie miało miejsce w gdańskim RG Studio. Realizacja to jedno, ale umiejętności Inferno stawiają go w chwili obecnej w pierwszym rzędzie z największymi bębniarzami. Przy którymś przesłuchaniu przeszło mi przez myśl, że Evangelion jest właśnie jego płytą. Zachęcam choć raz do przesłuchania jej skupiając się na samych instrumentach perkusyjnych. Trudno nie mieć wrażenia, że ktoś ma was ochotę zniszczyć, wgnieść, zmiażdżyć każdym swym uderzeniem. Mój faworyt w tym względzie na chwilę obecną to Alas, Lord Is Upon Me. Nie brakuje tu zupełnych kanonad (Transmigrating Beyond Realms ov Amenti). Zresztą przez całą płytę ma się wrażenie, że Inferno podporządkował sobie pozostałych kompanów.
Evangelion nie jest jednak slayerowskim Reign In Blood.
Przypomnę, że według legend płyta ta miała trwać co najmniej kilka minut dłużej. Dave Lombardo wykazał się taką szybkością, że thrashowy ołtarz mieści się w 28:25 minut.
Behemothowa Ewangelia to raczej metallikowy …And Justice For All. Tam również produkcja stawia grę Larsa Urlicha na równi z gitarami, co sprawia, że wydają się jakby przytłumione, pomimo swej riffowej genialności. Rzecz jasna, że to porównanie jest rzeczą stricte umowną. Muzycznie to w rzeczy samej niebo i piekło. Chociaż gdy tak jeszcze spojrzeć na czarno białe okładki z damami na ich przedzie? Zostawię to i wrócę do samej produkcji muzycznej.
Daniel Bergstrand to nie jedyny mistrz realizacji, który zasiadł za konsolą. Gitarami zajęli się bracia Sławek i Wojciech Wiesławscy. Jest mięsiście, czyli tak jak osobiście lubię. Najważniejsza jest jednak gra. Tu zarówno Nergal jak i Seth stawiają na swoje charakterystyczne krótkie riffy, częste zmiany i zwolnienia tempa. Taki Behemoth lubię już od Thelema.6. Co jednak stanowi o strunowej mocy tej płyty to przede wszystkim solówki. Obaj wiosłowi stanęli tu na wysokości działania (Lucyfer !!!). Dzięki nim muzyka nabrała niepowtarzalnego wymiaru.
Behemoth w 2009 roku to zespół przeplatający norweski smród palonych kościołów z perfekcją godną największych techników spod znaku Morbid Angel, czy nawet Messhuggah. Słucha się doskonale. Zasługa w tym ogromna kolejnej osobistości świata rockowego. Masteringu dokonał Ted Jensen, którego nazwisko kojarzyć powinniśmy z takimi nazwami jak Metallica, AC/DC, Norah Jones, czy Green Day. W zasadzie to przede wszystkim dzięki niemu można podziwiać tą potęgę, siłę i moc jaka bije z całego Evangelion.
Z jednym jednak ale.
Osobiście skróciłbym płytę do ośmiu pierwszych kompozycji. Dziewiątą, ostatnią, Lucyfer zamieściłbym na jakimś mini albumie. Zdaje sobie sprawę, że szkoda byłaby takiej kompozycji na wydawnictwie, które kupują najzagorzalsi. Jedna jej obecność na Evangelion sprawia, że zostajemy przeniesieni nagle w inny wymiar. Od pierwszego wysłuchania nasuwa mi się skojarzenie z katowskimi …Różami Miłości. Ten klimat, głos Maćka Maleńczuka, bliskie jest temu co stworzył Roman Kostrzewski z zespołem. Co się stało to się nie odstanie. Jednym razem można pominąć kompozycję opartą na wierszu Tadeusza Micińskiego, a innym włączyć tylko ją.
Sam krakowski bart nie zaskoczył. Ciekawa melorecytacja bez zastrzeżeń wpasowana w struktury tej prostej, ale zarazem klimatycznej kompozycji. Swoją droga to mając na uwadze maleńczukowy Homo Twist, ich Moniti Raven i zawarty na nim Bema pamięci żałobny rapsod, ciekawe czy komuś przeszło przez myśl połączenia wspólnych sił wydając obie kompozycje na przykład na singlu?
Sam Lucyfer, podobnie jak otwierający Daimonos,okraszony został ozdobnikami autorstwa Krzysztofa Siegmara Olosia (pod czujnym okiem Oriona), znanego choćby z rewelacyjnych sampli w Vesanii, czy Vaderze. Wywołują ciarki na ciele. Dodatkowo przerażający krzyk Nergala na otwarcie płyty sprawia, że przez chwilę nie wiadomo czy paść przed głośnikami, czy pochwycić broń i walczyć w imię Prawdy.
He Who Breeds Pestilence przywołał we mnie skojarzenia z introdukcją Kreatora z Pleasure To Kill. Polecam sprawdzeniu.
Czas niestrudzonej promocji. Zwarty czteroosobowy szwadron rusza by ze sceny udowadniać swoją wyższość. Pozostawić w słuchaczach jeszcze jedną cząstkę, która zagnieżdżona rozrośnie się z biegiem czasu. Ten nie pozwala mówić o Ewangelii w kategoriach dobrych czy złych. Płyta jest. Cieszy swą potęgą brzmieniową, pozwalając odkrywać niby już znane rejony, ale splecione łańcuchami przez ducha teraźniejszości. Czy pękną ogniwa czy zacisną się jeszcze mocniej? Zostawmy to machinie, którą od początku nikt nie potrafi powstrzymać.
___
Płyta Behemoth Evangelion, wydawca Mystic Production, Polska 2009;
tekst archiwalny z 17.08.2009 r.