Love (1992, Izabelin Studio)
Był sobie kiedyś program telewizyjny Luz. Widzem byłem wiernym, bo choć część programu, w której pani prowadząca musiała się nagadać nie zawsze mnie interesowała, to jej kolega, pamiętam jak dziś, Tomek Żąda się zwał, miał swój kącik muzyczny. To właśnie tam zobaczyć można było teledyski Iry, Hunter, czy choćby właśnie Edyty Batosiewicz. Ira, Hunter, Edyta Bartosiewicz? Spytacie gdzie tu sens, logika i jakiś tam gust? Cóż zapytajcie Edytę, bo to jej utwory choć spokojne miały niesamowity magnes. Kiedy na półce w sklepie zobaczyłem kasetę Love nie wahałem się długo. Zakup był oczywisty.
Ukojenie i spokój. Piękny, mocny głos. Moc nie tyle w krzyku, bo tego na Love nie ma. Moc w ekspresji i barwie głosu.
Zapragnęliście kiedyś ciszy i spokoju np. po takim Regin In Blood Slayera? Zapodajcie sobie Love. Niby kontrast. Czerń i biel. A mimo wszystko tak doskonale się uzupełniające. Muzyka, o czym już nie raz pisałem, nie zna podziałów i granic. Jest tylko jeden podział – na muzykę dobrą i złą. Poza tym to jeden świat – świat muzyki.
Sen (1994, Izabelin Studio)
Oddano jej chwałę i cześć. Zdobyła rzeszę fanów rocka, nawet z tych najgłośniejszych półek.
Płyta Sen okazała się hitem łączących podzielonych. Sama Edyta ze zdziwieniem opowiadała w wywiadach jak przychodzą do niej ludzie w koszulkach Slayer czy innych grup metalowych.
Tak Edyta pozyskała sobie oprócz własnej publiczności audytorium fanów muzyki ekstremalnej. Czyż mogło być jednak inaczej?
Płyta Sen w niewielkim stopniu albo wręcz wcale nie przypomina debiutanckiej płyty Love. Chyba tylko jedyna anglojęzyczna piosenka Angel jest jej najbliższa i mogłaby znaleźć się na debiucie. Ale co tu ukrywać i tuszować fakty, Edyta okazała się zupełnie kimś innym niż można by było przypuszczać oceniając ją przez pryzmat muzyki stworzonej przez nią na Love. Słynna, okryta legendą, wizyta w domu Kasi Kanclerz (ówczesnej menadżerki wokalistki, jak również m.in. zespołu Hey) i spotkanie tamże z muzykami zespołu Acid Drinkers (picie wina Okęcie, gościnny udział w sesji Strip Tease Kwasożłopów i wokalny duet z Titusem w Seek & Destroy). W światku metalowym Edyta zaistniała na dobre, choć pewnie wcale oto nie zabiegała.
Wracając do płyty Sen. jest rockowo. Jest melodia podparta świetnymi polskimi tekstami (z wyjątkiem wspomnianego wcześniej Angel) Od otwierającego Zabić swój strach, aż po Zanim coś… słucha się bez znużenia. Nie sposób podśpiewywać refreny. Wspomniane teksty i muzyka pomimo swej ogromnej przebojowości nie czynią tego wydawnictwa mdłym, jedno sezonowym produktem. Przeciwnie, Sen to płyta ponad czasowa, która do dziś doskonale się sprawdza, poprawiając humor i dająca siły na lepsze jutro.
Hats off to this lady to słowa nie rzucone na wiatr przez Titusa w dedykowanym dla niej utworze płyty Vile Vicious Vision grupy Acid Drinkers.
Szok’n’show (1995, Izabelin Studio)
Ciekawe czy spodziewałeś się drogi czytelniku początku w stylu: sukces płyty Sen pociągnął za sobą kolejne wydawnictwo Edyty Szok’n’Show. Optymizm jaki płynął ze Snu wykorzystano przy produkcji nowej płyty. Uzupełnieniem jest pełna kolorów okładka. Trudno nie zauważyć radości jaka jest na tej płycie. Nie zabrakło też sentymentalnej Edytki, czyli takiej jaką znamy ją choćby z płyty Love. Refleksyjne Czas przypływu. Większa część to wręcz szaleństwo. Świadczy o tym choćby tytuł jednego z utworu pt. Szał.
Edyta nie zawiodła fanów. Docenili ją w wielu plebiscytach. Uczynili to też dziennikarze. I choć dziś sentyment sprawia, że chętniej wracam do Snu czy Love to czasem pozwala sobie na odrobinę szaleństwa.
Szok’n’Show to Edyta Bartosiewicz. Nie sposób jej lepiej opisać. Ona zrobiła to najlepiej.
Dziecko (1997, PolyGram Polska)
Czy sukces jaki odniosły plyty Sen i Szok’n’Show okazały się ponad siły kogoś takiego jak Edyta Bartosiewicz? Nie zapomniawszy o jej wrażliwości, szczerości i pasji.
Chodzenie za ciosem nie zawsze się opłaca. Płyta Dziecko okazała się sygnałem zmęczenia. Od jej zupełnego zapomnienia uratowała ją jedynie grana po dziś dzień w radio otwierająca kompozycja Jenny. A co z całą resztą? ona jest i ma sie dobrze, ale to dobrze wydaje się zbyt małe. Włączam płytę i słucham jej, ale tęsknie za czymś co dawały mi wcześniejsze płyty. Więcej otwartości i zrozumienia? Staram się oto po dziś dzień i pewnie starać się będę jeszcze długo, bo nie tak łatwo powiedzieć Nie Edycie Bartosiewicz.
Wodospady (1998, PolyGram Polska)
Jest na tej płycie perełka. Skarb nieoceniony Siedem mórz, siedem lądów. Przepiękny utwór jakby odbite echo płyty Love. Ile razy to ja ustawiałem krążek na tej kompozycji? Utwór nie stał się hitem i może nawet to lepiej, to dodaje mu uroku. A co z pozostałą resztą płyty? Czyż nie podobna sytuacja jak z Dzieckiem? Jednak poprzedniczkę Wodospadów uratował hit Jenny. Płyta Wodospady poszła na dno. Czy słusznie? Mnie wydaje się, że to płyta bardzo intymna, osobista. Z pewnością nie brakło tego na poprzednich wydawnictwach, ale brak popularności tej płyty czyni ja szczególna dla tych, którzy posiadają ją w swoich zbiorach.
W latach 80tych najlepszym głosem żeńskim była bez dwóch zdań Małgorzata Ostrowska. Lata ’90te należały do Edyt Bartosiewicz. Mamy rok 2004 i żadna ze śpiewających pań nie odebrała Edycie palmy pierwszeństwa pomimo jej usunięcia się jej ze sceny.
Czekając na kolejną płytę warto umilić sobie czas Wodospadami. Edyta nie zawiodła i nie zawiedzie, a dowodem niech będzie jej barwny głos w duecie z Krzysztofem Krawczykiem w hicie lata 2004.
___
Tekst z 2004