Drugs Of Faith


s/t (2006, Selfmadegod)
Kiedy odpaliłem pierwszy raz epkę Drugs Of Faith pomyślałem sobie duch S.O.D. w narodzie amerykańskim wciąż żyje. Pochodzące z Północnej Virginii trio mocno nasycone jest tym co lata temu zrobił Billy Milano z kumplami. Nie przez przypadek wspominam tutaj o tym panu. Richard, wokalista i gitarzysta zespołu, silnie kojarzy się z interpretacją wokalną tego tłuściocha. Nie spodziewajcie się jednak kopii klasyka Speak English or Die. Drugs Of Faith nie tak łatwo daje się upchać w ramy, czy porównania. Wystarczy jeszcze kilka przesłuchań aby przekonać się, że ta na pozór prosty w swej formie hard core zrobiony został na czasie. Na szczęście łatka metal core Drugs Of Faith zupełnie im nie grozi. Zespół zmierza w zupełnie innym kierunku. Zdecydowanie bliżej im do kanadyjskich mistrzów z NoMeansNo, z tą jednak różnicą, że trio ze Stanów ma też ciągotki w inne regiony. Potrafi na przykład przytłoczyć zmasowanym grindowym ciężarem. Potrafi zaskakiwać. Jeśli więc chodzi o muzykę, to zespół skutecznie wymyka się konwencją. Najzwyczajniej robi swoje korzystając przy tym z patentów dobrze znanych, oczywiście wszystko w granicach muzyki niezależnej. Przebojowości ciężko się doszukać. Nie wszystko jednak trzeba od razu nudzić przy goleniu, a takiej muzyki jak na lekarstwo. Warto dawkować regularnie, jak witaminy.
___
Tekst z 2007