Torture Garden (2005, Empire Records)
Po bardzo dobrych, by wręcz nie powiedzieć doskonałych płytach (Chainsaw, Lost Soul) wydanych w 2005 roku Empire Records wychodzi z kolejnymi propozycjami wśród nich najnowsza płyta Demise Torture Garden. Zastanawiam się tylko czy to najnowsza jest słowem na miejscu. Zainteresowani pewnie wiedzą, a niewtajemniczonym wyjaśnię pokrótce, że droga do wydania tej płyty była długa i kręta.
Miejsc na mapie postojów można szukać również za oceanem. Tam bowiem muzycy zespołu postanowili nagrać swoją muzykę. Niestety, nie wyjaśnionym jest dla mnie fakt czy zrobiono tak ze względu na koszta, czy też późniejsze wrażenie jakie miała owa informacja wywołać. Efekt sesji był jednak mierny. Stany to jak wiadomo mała dziura, każdy każdego zna, więc z pomocą przyszedł mistrz strun wszelakich James Murphy (persony szerzej przedstawiać nie będę, dość powiedzieć, że nagrywał z takimi tuzami sceny jak Death, Obituary, czy Testament, kto więc nie zna niech się obleje czerwonym wstydem). Gość pomógł bardzo. Przy najmniej tak relacjonują sami świadkowie zdarzenia.
Ostatni przystanek drogi przez mekkę mamy już w Polsce. Materiał był, wydawcy nie było. Wytłuszczanie informacji, że swoje dorzucił od siebie James Murphy spłynęła po wszystkich nie zostawiając nawet plamki. Z pomocą przyszła kolejna żywa legenda sceny metalowej. Szef Empire Records i Massive Management – Mariusz Kmiołek. (tylko mi nie mówcie co to za legenda,bo swoje robi i robi to profesjonalnie, a dowodem na to niech będą sukcesy Vader, Decapitated, czy ostatnio Lost Soul).
Przychodzi kwiecień 2005 i nasza historia kończy się zaczynając jednocześnie jak scenariusz Pulp Fiction. Niestety szkoda, że nie można będzie nazwać Torture Garden płytą na miarę dzieła Quentin Tarantino.
Słucham tej muzyki i staram zachować pełny obiektywizm. Problem w tym, że raz po raz nachodzą mnie skojarzenia typu: gdyby Robert Flynn zamiast Slayera uwielbiał Death, Machine Head brzmiałoby właśnie jak Demise na Torture Garden. Nie przez przypadek piszę tu o Robercie. Sposób interpretacji wokalnej Przemysława Ozgi do złudzenia przypomina mi tą z Burn My Eyes. Powie ktoś zatem, że mamy coś oryginalnego w muzyce Demise. Odpowiedź: być może, ale czy to na debiucie Machine Head, czy to w całej twórczości Death ich muzyka tchnie zapałem i żywiołem. Chce się jej jeszcze, w przeciwieństwie do Demise.
Gdyby z naszego kółka historii zrobić ósemkę to doszlibyśmy właśnie do punktu przecięcia, którym byłyby kwestie problemów wydawniczych. Pewnie dla Empire Records to nie lada atut promować płytę, przy której posiedział James Murphy. Dlaczego jednak nikt z większych wytwórni nie zainteresował się tymi nagraniami? Nie uwierzę w to, że nie robiono nic w tej kwestii. Niech nikt nie zrozumie mnie źle, nie przemawia przeze mnie zawiść. Chce tylko aby moje argumenty były dobrze zrozumiane. Ta muzyka jest sterylna i wyzbyta z uczuć, że nie dziwi mnie ów fakt długiego przeleżenia tego materiału na półce. Odrzucam Torture Garden oddając jeszcze większe poparcie dla choćby Spinal Cord i ich Stigmata Of Life.
___
Tekst z 2005;