Demigod 2 Tour – Behemoth, Virgin Snatch, Corruption, Hermh


Ta trasa stała się legendą jeszcze zanim oficjalnie potwierdzono skład, poszczególne daty i miejsca występów. Pierwszy o jej planach wspominał Zielony, wokalista Virgin Snatch. Pytany o plany koncertowe mówił o wspólnej trasie z Behemoth w okolicach wiosny 2006 roku. Anioł z Corruption był bardziej tajemniczy. Kto jednak połączył pewne fakty spodziewać się mógł najlepszego. I oto pewnego dnia na jednej ze stron magazynu Mystic Art pojawiła się reklama i wszystko stało się jasne. Zespół Behemoth na drugą część trasy Demigod Tour zaprosił grupy Corruption, Virgin Snatch oraz Hermh. Radość szybko przyćmił problem z datami i poukładaniem wszystkiego tak żeby zobaczyć ten skład w akcji. Los jednak okazał się jeszcze raz łaskawy. Katowice zastępują Opole i już wiadomo, że przedłużam pobyt na śląsku, odwiedzając również Kraków. I tak oto we wtorkowe popołudnie wsiadłem w pociąg zmierzający w kierunku grodu Kraka.

Behemoth, Virgin Snatch, Corruption, Hermh – 16.05.2006, Kraków, klub Loch Ness
Bramy klubu pozornie otwarte dla wszystkich jeszcze grubo przed osiemnastą. Kilka minut przed 18.30 ochorna wybrasza wszystkich niezidentyfikowanych poza obszar Loch Ness, by pochwali przez uchylone wrota rozpoczęło się wpuszczanie na powrót do środka. Nie minął kwadrans by klub zapełnił się już dosyć mocno. Wśród fanów nie sposób było natknąć się na muzyków, bohaterów tego wieczoru. Atmosfera sielanki i rosnące napięcie w oczekiwaniu na pierwszy z zespołów.
Był nim Hermh. Rozpoczęli od Septu Annu – Theory Of Nature, jednego z moich faworytów z promowanej płyty Eden’s Fire. Pokaźnej postury Bart, wykrzykujący kolejne wersy tekstów, ze wzrokiem zwróconym ku niebu, nie miał najmniejszych problemów aby publiczność podporządkowała się mu. Image i teatralność ich widowiska mocno działa na wyobraźnię. Lider Hermh niczym władca ognia Edenu, a zanim jego wojownicy, każdy władający innym rodzajem broni. Przed nimi zastęp poddanych. Czas wydawał się stanąć w miejscu, dopiero pożegnanie się ekipy Clan Of Mradu z zebranymi pod sceną ruszył bezlitośnie wskazówki zegara. Za nami pierwsze pół godziny.
Przerwa techniczna i już za chwile mistrzowie stoner rocka Corruption. Charakterystyczne intro i nie małe zaskoczenie. Zamiast siarczystego uderzenia od samego początku, spada na nas niczym głaz ciężki, powolny riff, który dopiero z chwilą pojawienia się wokalisty Rufusa przeradza się w 99% Of Evil. Zaczyna się zabawa na całego, zespół gra między innymi Lucy Fair, Revenge, czy instrumentalny pewnik ich występów Freaky Friday. Nie było najmniejszego problemu z nawiązaniem dobrego kontaktu z publicznością. Kolejny świetny, energetyczny koncert pozostawiający spory niedosyt.
Virgin Snatch od początku czuł się pewnie tego wieczoru. Nic dziwnego, grali przecież u siebie, a krakowska publiczność zgotowała im iście entuzjastyczne przyjęcie. Program oparty głównie o utwory z doskonałego thrashowego elementarza Art Of Lying z genialnym Trans For Mansions na czele. Świetne mięsiste gitarowe dialogi Grysika i Hiro, no i Zielony, z którego głosem jeszcze kilka minut wcześniej było nie najlepiej, poradził sobie bardzo dobrze. Trzeci występ, który nie pozostawił już na zebranych pod sceną ani jednej suchej nitki.
Ostatnia przerwa i dźwięki trąb informują wszystkich o tym, że o to zbliża się Behemoth. Ten zespół radzi sobie bez problemu nie tylko na dużej scenie (festiwal Hunterfest 2005). Nergal i jego załoga radzą sobie doskonale w każdych warunkach. Brzmienie żyleta. Perfekcja w każdym calu. Ten zespół wie jak robić show, jak budować napięcie i podnosić temperaturę na sali.
Gdzieś po siódmym utworze postanowiłem zaczerpnąć powietrza i odpocząć. Wrażeń tego dnia miałem już co nie miara. Pozostały czas do pociągu powrotnego spędziłem w doborowym towarzystwie. Powrót pośpiesznym i z pierwszymi promieniami słońca dojechałem do domu. Krótki sen i zbieranie energii na kolejną, katowicką część Demigod 2 Tour

Behemoth, Corruption, Hermh, Virgin Snatch – 17.05.2006, Katowice, Mega Club
Mega Club nie jest już tak wygodnym miejscem jak krakowski Loch Ness. Kiedy o 18.30 otwarły się jego bramy wciągu kilku chwil zrobił się duszny, gwarny tłum. Większy łyk ochłody i czas na pierwszy koncert tego wieczoru. Warto zaznaczyć w tym miejscu jeszcze, że mała, niewygodna scena klubu nie była zbytnim problemem dla żadnej z ekip. Niewiele też różniły się występ gości specjalnych w porównaniu z dniem wcześniejszym.
Virgin Snatch przywalił z równie wielką iskrą. Tym razem według mnie najlepiej wypadł Art Of Lying. To było apogeum świetnej thrashowej jazdy.
Tylko z pozoru można było naładować akumulatory przy Hermh. Z racji panującego na sali mroku (w Loch Ness na sali są okna przez które dostawało się wieczorne światło) koncert wydał się jeszcze bardziej mistyczny. Odniosłem też wrażenie, że w Katowicach zgotowano większą owację grupie. Dla trasa to przypieczętowanie powrotu Bart i kompanów na scenę. Należy dodać, że powrót w królewskim stylu!
I Corruption. Przy tym to ja mogę bez końca się bawić! wydzierać się z Rufusem, trzepać łbem przy solówkach Opatha i Erola, walczyć o byt w rytm niezniszczalnej sekcji Anioł – Melon. Kolejny rock’n’rollowy set przyprawiony siarką. Przednia zabawa, która nieubłaganie dobiegła końca.
W królewskim stylu pojawił się na scenie Behemoth. Ekstaza, szał, a oni nic sobie z tego nie robiąc cieli, dźgali, podrzynali bezlitośnie. Wszystko robiło wrażenie najwyższych lotów. Począwszy od scenografii, świateł, przez moshing, a kiedy Nergala wspierali wokalnie Orion i Seth ciarki przeszywały ciało. Wszystko to miało miejsce w Mega Clubie gdzie stworzenie takiego spektaklu to niezły wyczyn, a mimo to podołali mu doskonale, tworząc doskonałe metalowe widowisko, podparte ekstremalną muzyką. Nie dziwi fakt ich ciągłych wojaży po świecie. Wiedzą jak przyciągnąć do siebie i pozostawić bez tchu zebranych. Nergal nie tylko podziękował za przybycie, wyrażając szacunek i radość ze wspólnego dzielenia sceny z przyjaciółmi. Pozwolił sobie również skomentować obecną rzeczywistość w jakim znalazła się Polska. Niedosyt? Na pewno wielka chęć na kolejny raz, miejmy nadzieje, że już za rok w równie doborowym towarzystwie!
Nie sposób nie wspomnieć jeszcze o nagłośnieniu, nad którym czuwał Arek Malta Malczewskim. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Tak dobrze brzmiącej gwiazdy wieczoru w Mega Clubie jeszcze nie słyszałem. Dźwięk świetnie wywarzony, dzięki czemu słyszalni byli zarówno wokaliści jak i każda w solówka, uderzenie w talerz.
Oferta merchandise nie mniej atrakcyjna jak zestaw zespołów. Koszulki, bluzy, w przeróżnych wzorach, kolorach, wybór nie łatwy. Uzupełnieniem była pokaźna oferta płyt po całkiem atrakcyjnych cenach.
Niespełna dwa dni, w których to żyłem tylko tymi koncertami minęło szalenie szybko. Na pewno zapamiętam je jako te najlepsze z najlepszych jakie dała mi muzyka. Nic dziwnego, wszak byłem uczestnikiem i świadkiem jednego z najważniejszych wydarzeń w historii polskiej sceny metalowej!
___
Tekst z 2006